Cześć, mogę was zjeść?
_____________
Hermiona
zacisnęła mocno swoje drobne dłonie w pięści. Jak on mógł powiedzieć coś tak okrutnego?
Owszem, może i miała opory co do walki, nie chciała zabijać ludzi nawet, jeżeli
sprawiało im to przyjemność. Po prostu miała ludzkie uczucia i pokazywała je, a
Draco od tak powiedział, że nie jest nawet marną podróbką samej siebie. Wymamrotała
kilka przekleństw, odwróciła się na pięcie i mrużąc oczy ruszyła przed siebie,
nie zwracając uwagi na to, że rzuca się prosto w wir walki. Wszystko przestało
mieć znaczenie. Musiała udowodnić Malfoy’owi, że był w błędzie.
Zamachnęła
się mocno, a z końca jej różdżki wyleciał zielony płomień, który trafił prosto
w plecy czarnej, zakapturzonej postaci; sądząc po budowie ciała był to mężczyzna.
Skrzywiła się, czując nieprzyjemną suchość w ustach i gorycz w sercu. Zabiła,
wbrew woli użyła zakazanego zaklęcia. Uratowała w ten sposób chłopaka z
Hufflepuffu, ale ta wiadomość w ogóle jej nie pocieszyła. Pokręciła głową z rezygnacją
i zerkając przez ramię na zdezorientowanego blondyna, pokazała mu środkowy
palec. Wiedziała, że zachowując się w ten sposób wychodzi na infantylną, ale
nie mogła się powstrzymać. Nie wie, że z nią się nie zadziera i nie obraża, chociażby
znajdowała się w stanie wręcz przedagonalnym.
Odetchnęła
cicho, rzucając się biegiem w kierunku mostu, prowadzącego do wioski. Wypowiadała
kolejne zaklęcia, powalając wrogów. Przerażające dla dziewczyny było to, że
dostrzegała coraz mnie ludzi, biorących udział w walce – po jednej jak i po
drugiej stronie. Zdecydowana większość z nich leżała martwa lub nieprzytomna i
utrudniała poruszanie się.
Miona
wiedziała, że nie powinna myśleć o zmarłych źle, jednak w tamtym momencie była
wściekła, że przez nich nie może postawić ani jednego, pewnego kroku, nie
patrząc przed tym pod nogi. Znacznie utrudniało to zadanie, a teraz, kiedy
słowa chłopaka sprowokowały ją do walki widziała, że nie podda się tak łatwo.
Zerknęła
na niebo, kiedy słońce oświetliło okolicę. Było już dość wysoko, co wskazywało
na to, że bitwa powoli dobiegała końca. Wszyscy Czarodzieje powoli opadali z
sił. Zerknęła na wzgórze, gdzie w dalszym ciągu stał Voldemort i prychnęła
głośno, odpierając atak poplecznika Czarnego Pana. Zamachnęła się, powalając go
bez większych problemów. Zatrzymała się na chwilę w miejscu, kiedy w jej umyśle
pojawiła się jedna, dość szaleńcza myśl. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyła
prosto w kierunku Toma. Nie zatrzymała się nawet na chwilę, słysząc nawoływanie
swojego imienia. Przyspieszyła kroku, który po chwili zamienił się w trucht,
wiedząc że jeżeli przeszkodzą jej w tym co zamierza zrobić, to nie znajdzie w
sobie na nowo odwagi do podjęcia śmiertelnego ryzyka.
Sapnęła,
szarpiąc się mocno, kiedy poczuła jak ktoś obejmuje ją mocno w pasie. Odwróciła
głowę, piorunując – jak się okazało – Blaise’a spojrzeniem. Starała się zrobić
krok do tyłu, ale chłopak jedynie przytrzymał ją mocniej.
- Puszczaj Zabini! – krzyknęła, szarpiąc
się z coraz większą siłą. Nienawidziła go w tamtym momencie bardziej niż przed
tym, jak zaczęli się przyjaźnić. – Zabiję tego sukinsyna i będzie po kłopocie! –
ponowiła próbę, kiedy pierwsza groźba najwyraźniej nie dotarła do Ślizgona.
- A wtedy Draco zabije mnie, nie dziękuje
– pokręcił przecząco głową i zaczął cofać się, trzymając ją jedną ręką przez
cały czas. Mocno denerwowało go to, że Granger najwyraźniej zapadła na
bipolarność. Widział, jak nastolatka ucieka do zamku i chowa się w nim,
biegając w tę i z powrotem. Zauważył ją stojącą z Draco zaraz po tym, jak
powstrzymał ją przed ponownym powrotem do budynku, w którym było znacznie bezpieczniej
niż na zewnątrz. To właśnie ich mała sprzeczka zadziałała na nią jak ogromne
wiadro zimnej wody. Czarnoskóry był zdziwiony, że tak nagle wróciła do walki.
Zdecydowanie musiała usłyszeć coś mało przyjemnego. – Ała, kurwa, wariatko! Nigdy
więcej nie waż się tego zrobić – sapnął, przyciągając ją mocniej do siebie,
czemu chciała zapobiec, gryząc go w przedramię. Chłopak odetchnął z ulgą,
zauważając pokiereszowanego przyjaciela. Jednym, silnym ruchem pchnął ją w jego
kierunku, przez co wpadła prosto w jego ramiona. – Pilnuj jej na przyszłość,
chciała się rzucić na Czarnego Pana i zabić go w pojedynkę – prychnął, kręcąc
głową, po czym odwrócił się i pobiegł przed siebie, wracając do walki. Draco wymamrotał ciche podziękowanie w jego kierunku, czego i tak nie miał szans
usłyszeć. Spuścił rozwścieczony wzrok na Mionę, która poprzestała walczyć,
kiedy tylko znalazła się w jego żelaznym uścisku i otworzył usta, z zamiarem
zrugania jej, kiedy poczuł jak grunt usuwa się mu spod nóg.
Zacisnął
mocno powieki, gdy świat przed jego oczami zawirował niebezpiecznie. Resztkami
świadomości zauważył, że z innymi ludźmi dzieje się dokładnie to samo. Opadł na
kolana, powstrzymując odruch wymiotny. Zacisnął mocno dłonie w pięści,,
skupiając się na cichym głosie, który pojawił się znienacka w jego głowie.
Oddajcie
Harry’ego Pottera, a wojna będzie
skończona.
Powtarzał nieustannie Voldemort.
Hermiona syknęła, krzywiąc się mocno, kiedy jego wężowaty głos w końcu opuścił
jej umysł. Podniosła głowę, kiedy wysoka, szczupła postać zasłoniła słońce,
padające dotychczas prosto na twarz nastolatki. Ze zdziwieniem przyglądała się
skupionej twarzy profesor McGonagall. Po chwili kobieta przyłożyła końcówkę
swojej różdżki do gardła i przemówiła donośnym głosem, słyszanym na całych
błoniach i dziecińcu.
- Zbierzcie wszystkich rannych i
zaprowadźcie ich do Wielkiej Sali! Niech dorośli członkowie Zakonu Feniksa
zajmą się ciałami! Musimy omówić plan działania – ostatnie słowa powiedziała
już ciszej tak, że Draco i Hermiona ledwo ją usłyszeli. Para spojrzała na
siebie, utrzymując przez chwile kontakt wzrokowy. Pierwsza głowę odwróciła
Herm, podnosząc się niezgrabnie z ziemi. Otrzepała spodnie, ubrudzone na
kolanach i podarte w kilku miejscach, co spowodowane było bieganiem po gruzach
zamczyska.
Dziewczyna,
nie odwracając się za siebie, ruszyła w wyznaczone przez nauczycielkę miejsce.
Usłyszała ciche przekleństwo ze strony chłopaka, jednak zignorowała je,
postanawiając również, że nie odezwie się do niego do momentu, w którym nie przeprosi
jej za krzywdzące słowa. Zabrała szybko rękę, wchodząc przez zrujnowany łuk do
wnętrza kamiennych ruin.
Zatrzymała
się dopiero w wejściu Wielkiej Sali. Otworzyła szeroko oczy, widząc
nieszczęście i smutek, jakie w niej panowały. Zaciągnęła się powietrzem, robiąc
niewielki krok do tyłu, jakby znowu chciała od tego wszystkiego uciec. Gdyby
nie silne ramiona blondyna, na pewno upadłaby z wrażenia.
- Spokojnie, pomogą im – powiedział cicho,
chcąc choć trochę pocieszyć Gryfonkę. Ucałował delikatnie czubek jej głowy, po
czym złapał ją za rękę i pociągnął w głąb sali, na poszukiwanie ich znajomych.
Musiał
jednak przyznać, że widok tych wszystkich ciał poruszył nawet jego. Oprócz
rannych, członkowie Zakonu Feniksa zdążyli wnieść również kilka martwych ciał.
Układali je w równych rzędach w miejscach, gdzie dotychczas stały stoły
hogwardzkich domów. Jedynie ten Ślizgonów został na swoim, ponieważ to właśnie
przy nim Magomedycy opatrywali rannych.
Poczuł
jak dłoń Hermiony zaciska się lekko na jego palcach, kiedy dostrzegła jedną z
postaci, leżących na ziemi. Otworzył usta, chcąc powiedzieć kilka słów otuchy,
jednak po raz kolejny tamtego dnia nie dane mu było dojść do słowa. Popatrzył w
tym samym kierunku, co dziewczyna.
Na
marmurowej posadzce, między jakimś uczniem a starym czarodziejem, któremu siwa broda
sięgała do pasa, leżała kobieta. Była piękna. Jej jasne, blond włosy z jednym,
ciemniejszym pasemkiem, opadały dookoła głowy, a w słońcu, padającym z
potłuczonych witraży, tworzyły złudzenie aureoli. Długa do ziemi, czarna suknia
była porozrywana w kilku miejscach, jednak kolejne warstwy nie dopuściły do
tego, żeby było cokolwiek spod nich widać. Dracon poczuł nieprzyjemne ukłucie w
sercu, patrząc na pokiereszowaną, poranioną w wielu miejscach twarz matki. Podszedł
do niej chwiejnym krokiem i opadł na kolana zaraz obok niej. Dotknął delikatnie
dłoni kobiety, a kiedy poczuł przeszywające zimno, ujął ją ostrożnie w obie
swoje i przycisnął do klatki piersiowej, zanosząc się głośnym szlochem.
Wstrząśnięta
tym widokiem Hermiona nie zareagowała od razu. Dopiero, kiedy Teodor niechcący
trącił ją mocno ramieniem, przechodząc obok, wróciła do rzeczywistości.
Najlepsi przyjaciele Malfoy’a klęczeli obok niego i krzyczeli coś do niego, najprawdopodobniej
mając nadzieję, że w ten sposób uda im się wyciągnąć go z transu, w jakim się
znalazł.
Odwróciła
głowę, czując delikatną dłoń na swoim ramieniu. Ujrzała zapłakaną twarz Pansy.
Czarnowłosa wypuściła drżący oddech, skupiając swój wzrok na czwórce chłopaków.
Pokręciła głową, zamykając na chwilę oczy.
- Ktoś dowiedział się, że Narcyza pomaga
Zakonowi i nie miał litości – wyszeptała cicho. Serce Hermiony zalała ogromna
fala współczucia względem Draco. Ona również straciła swoich rodziców i gdyby
nie szybka interwencja Ginny, straciłaby również siostrę; ostatnią bliską
osobę, jaka jej pozostała. Jednak Smok nie miał rodzeństwa, a na ojca
prawdopodobnie nie miał co liczyć. Brązowowłosa odetchnęła cicho i podeszła do
nich, klękając za blondynem. Cała złość na niego wyparowała z niej już w
momencie, w którym zobaczyła pierwsze łzy na jego mlecznobiałych policzkach.
Przytuliła się do jego pleców nie zważając na to, że natychmiast zaczął się wyrywać
tak, jak ona wcześniej Zabiniemu.
- Zostawcie mnie wszyscy! Dajcie mi
święty spokój! – krzyknął, szarpiąc się na wszystkie strony, chcąc w ten sposób
pozbyć się uścisku, jakim obdarzyła go Granger. Ta jednak nie poddawała się.
- Mogę jej jeszcze pomóc, Draco, tylko
musisz mnie do niej dopuścić! – krzyknęła, chcąc żeby ją usłyszał w swoim
szaleństwie. Natychmiast zamarł i odwrócił się do niej przodem, układając dłonie
na jej barkach. Potrząsnął nią mocno, przez co skrzywiła się nieprzyjemnie. Czuła,
że zaczyna boleć ją głowa.
- Zrób to, dam ci wszystko co zechcesz,
tylko uratuj moją matkę – błagał, a po jego policzkach nieustannie spływała
coraz to nowa ilość łez. Hermiona uśmiechnęła się do niego smutno i pochyliła
się, całując delikatnie jego usta. Wyglądał na takiego bezbronnego; jak małe
dziecko we mgle, myślące że zaraz zobaczy przerażającego potwora.
Odsunęła
się od niego powoli i przysunęła bliżej Narcyzy. Przyjrzała jej się po raz
ostatni i ignorując głośny, pełen gorzkiej rozpaczy krzyk Ginny, ułożyła swoją
różdżkę na piersi, a na niej dłonie kobiety. Zacisnęła dłoń na rękojeści
drewnianego przedmiotu i odwróciła się do przyjaciółek.
- Kocham was dziewczyny – powiedziała cicho,
uśmiechając się do nich lekko. Weasley starała się wyrwać Teodorowi, jednak ten
był dla niej zdecydowanie zbyt silny. – I ciebie też kocham Draco – dodała,
jednak nie miała na tyle odwagi, żeby odwrócić się do niego przodem. Popatrzyła
jeszcze tylko na Terrence’a, uśmiechając się do niego lekko, by po chwili zamknąć
oczy. Wytarła szybko wierzchem dłoni samotną łzę, która spłynęła po jej
policzku, zmywając część kurzu i brudu, po czym skupiła się na mrowieniu,
rozchodzącym się od jej dłoni, aż po całym ciele…