niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział Czternasty: "...ona kocha go ponad swoje życie."

Dobry wieczór wszystkim.
Rozdział przed sekundą skończyłam, nie sprawdzony, nie poprawiony, napisany przy ostatniej części. Mam nadzieję, że się wam podoba, bo muszę szczerze przyznać, że to ajk na razie mój ulubiony ze wszystkich.
~*~

         Hermiona siedziała na błoniach i mierzyła uważnie cały zamek. Niby nic się nie zmieniło – te same, średniowieczne, kamienne mury, wieża Gryffindoru i ogromne okna, gdzieniegdzie ozdobione witrażami. Jednak w głębi ducha czułą, że wszystko jest zupełnie inne. Może to przez to, że słońce zostało zasłonięte przez ciężkie, deszczowe chmury. Albo dlatego, że na zewnątrz nie ma ani jednego ucznia i przez to dookoła panuje zupełna cisza, od której wręcz dudni jej w uszach. Zdecydowanie dziewczynie brakowało również drzewa na dziedzińcu. Teraz go nie widziała, ale kiedy wcześniej ratowały chłopaków zdążyła to zauważyć.

         Westchnęła ciężko, chowając twarz w kolanach i jednocześnie wzmocniła uścisk ramion dookoła nóg, które miała zgięte w kolanach i podciągnięte do góry. Chciałaby wrócić do tego, co było wcześniej. Doskonale pamięta, jak ucieszyła się z listu, który przyniosły jej mama i Sophie, albo jak na pierwszym roku obawiała się, czy aby na pewno tiara przydzieli ją do ukochanego, wyśnionego domu. Nigdy nie zapomni również pierwszej przygody, kiedy to zeszła do Komnaty Bazyliszka i osobiście go zabiła. Albo jak na trzecim roku utopili ją w jeziorze, aby Harry mógł ją później z niego uratować. Zaśmiała się cicho do siebie. Z każdym rokiem przeciwności, jakie stawiał  na drodze Hermiony i jej przyjaciółek los, wydawały się coraz bardziej niebezpieczne. Wtedy dziewczynom wydawały się nie do przejścia, a teraz mają po szesnaście lat i jedynie dni dzielą je od największej bitwy, w jakiej dotąd brały udział. Miała nadzieję, że ją też będzie mogła wspominać za jakiś czas. Najlepiej z rodzicami i Sophie w ich salonie, którego już nie ma, pijąc gorącą czekoladę z piankami. Albo swoją ulubioną, angielską herbatę, której smak ledwo teraz pamięta.

         Wzdrygnęła się, kiedy ktoś usiadł obok niej. Natychmiast odwróciła głowę w kierunku intruza. Dobrze wiedziała, ze gdyby była to jedna z osób, które chcą ją zabić, to już od kilku sekund jej płuca nie pompowałyby powietrza, ale przecież ostrożności nigdy za wiele, prawda? Odwzajemniła uśmiech Terrence ‘a i odwróciła głowę z powrotem w kierunku zamku, by pozwolić innym wspomnieniom przewinąć się przez swój umysł. Na początku siedzieli w zupełnym milczeniu. Żadne z nich nie wiedziało, na jaki temat można by rozmawiać i w ogóle warto przerywać ciszę, jaka wokoło panuje, chociaż oboje szczerze nie mogli jej już znieść.

- To niesamowite, prawda? – zapytał w końcu chłopak. Usiadł po turecku, przymknął oczy i odchylił się do tyłu, podpierając za plecami na dłoniach. Hermiona zmarszczyła brwi, spuszczając wzrok. Zaczęła się zastanawiać, co on miał na myśli. – Chodzi mi o to, że tyle lat spędziliśmy w tym miejscu i chociaż doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w końcu dojdzie do wojny pomiędzy tymi dobrymi a Voldemort ‘em, to nigdy nie zwracaliśmy na to zbytniej uwagi. Każde z nas doskonale wiedziało, po której opowie się stronie – wytłumaczył, widząc jej nieznaczne zmieszanie. Brązowowłosa automatycznie pokiwała głowę, kładąc się na trawie. Miała dość patrzenia na mury zamku, ponieważ po wypowiedzi przyjaciela zaczęły nasuwać jej się te złe wspomnienia. Zamknęła oczy, czując nieprzyjemne powiewy, coraz to mocniejszego wiatru na swojej skórze.

- Tymczasem wy uwolniliście się od Riddle ‘a i postanowiliście nam pomagać. Właśnie dlatego siedzimy tutaj teraz razem, a nie knujemy różne, coraz to bardziej wymyślne plany, jak dopaść się nawzajem, aby później zabić.

- Ale chyba wiecie, że decyzję o przyłączeniu się do jego szeregów podjęli za nas rodzice. My nie mieliśmy na to najmniejszych szans. Nasz los od początku był zaplanowany przez innych i dopiero teraz, kiedy jest największe zamieszanie, mogliśmy z tym cokolwiek zrobić.

- Czyli naprawdę po ślizgońsku – zaśmiała się, układając ręce pod głową i zamykając oczy. – Ale tak, masz zupełną rację. Doskonale zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że to ni była wasza decyzja i to nie z waszej winy macie na przedramionach znaki. Prawdę powiedziawszy my też nie miałyśmy innego wyjścia, jak pomagać Zakonowi Feniksa. Nie chodzi tutaj o to, że nie chciałyśmy. Myśmy tak naprawdę nie znały innej alternatywy, tak po postu zostałyśmy wychowane. Właśnie dlatego uważam, że nie robiliście nic złego.

- Nie wiem, czy nie posuwasz się zbyt daleko w swoich zeznaniach – mruknął chłopak, układając się w tej samej pozycji, co brązowowłosa. Hermiona westchnęła ciężko, ale postanowiła wytłumaczyć mu swój pogląd na tę całą sytuację.

- No bo popatrz. Wy nie znaliście innego życia, jak to, w którym się wychowywaliście przez siedemnaście lat. Do służby byliście przygotowywani tak naprawdę od momentu, w którym nauczyliście się chodzić. Uczyli was zaklęć, które miały sprawiać ból waszym przeciwnikom. Przebiegłość praktycznie płynie w waszych żyłach razem z krwią. Ze mną jest identycznie. To rodzice nauczyli mnie, że zawsze należy pomagać innym i właśnie do tego dążę przez całe swoje życie.

- Ale z czasem nabraliśmy rozumu, nauczyliśmy się odróżniać, co jest dobre, a co złe i nauczyliśmy się korzystać z własnego rozumu. W każdym momencie mogliśmy przejść na tę dobrą stronę, żeby pomagać. To, jak zostaliśmy wychowani w cale nie usprawiedliwia nas w naszych czynach.

- Pansy opowiedziała mi, jak was wszystkich zastraszał. Działaliście zgodnie z jego wolą tylko dlatego, że chcieliście ratować swoich rodziców. Ja w tym wypadku też nie przeszłabym na inną stronę. Walczyłabym dla nich do ostatniej kropli krwi, żeby tylko oni mogli żyć. Nawet, gdybym ja umarła.

- Tak, zważając na to, że my wręcz nienawidzimy rodziców za to co nam zrobili, to faktycznie. Poświęciłbym dla nich swoje życie – zakpił gorzko. Hermiona westchnęła po raz kolejny. Nienawidziła, kiedy do kogoś nie docierały jej słowa, a wybitnie jej na tym zależało, tak jak w tym momencie. Nie chciała, żeby którykolwiek z chłopaków obwiniał się o swoją przeszłość, bo nie zasługiwali na takie cierpienie.

- Każde dziecko jest ślepo wpatrzone w swoich rodziców. Chociażby nie wiem, jak bardzo starało się wmówić sobie, że ich los go nie obchodzi – Miona podniosła się zgrabnie z trawy i otrzepała plecy oraz spodnie ze wszystkiego, co na nich było. Pierwsze krople zimnego deszczu spadły z nieba, a ona nie zamierzała rozchorować się akurat przed wielką bitwą. – Ale widzę, że nawet nie chcesz mnie słuchać. Chciałam ci tylko powiedzieć, że kiedy będę zeznawać w waszej sprawie, to powiem dokładnie to samo, bo naprawdę chcę, żeby nie wsadzili was do Azkabanu – rzuciła jeszcze za sobą i weszła do Wrzeszczącej Chaty. Wczoraj, kiedy Złota Trójka przybyła do Hogwartu unieruchomili to pruchno, żeby przypadkiem nie zrobiło im krzywdy.

         Wewnątrz zastała wszystkich, rozmawiających ze sobą w dwóch, zupełnie oddzielnych grupkach. Westchnęła ciężko i podeszłą do swojej siostry, która wysłuchiwała właśnie wywodów Rona i Harry ‘ego na temat tego, jak bardzo chcieliby, żeby wojna się już skończyła. Chciała im jakoś wygarnąć, ale blondynka, rozpoznając zamiary młodszej z nich, natychmiast przyłożyła jej swoją dłoń do ust i pokiwała przecząco głową. Żałowała, że są po jednej stronie. W innym wypadku już dawno wiedzieliby, co sądzi na ich temat.

~*~

         Hermiona i Draco szli wzdłuż Zakazanego Lasu, uważnie obserwując Hogwart. Jej przyjaciółki oraz jego przyjaciele podzielili się na grupy, postanawiając dokładnie zbadać teren, na którym właśnie się znajdują. Tylko Złota Trójka została w chacie pod Bijącą Wierzbą, żeby przypadkiem nikt ich nie rozpoznał. Miona skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i potarła delikatnie dłońmi o swoje ramiona. Nie było jej zimno – wbrew pozorom dookoła panowało wystarczające, jak dla niej ciepło, ale świadomość, że Sophie może się coś stać w cale jej się nie spodobała.

- Ty też chciałabyś wejść już do środka? – usłyszała, przez co odwróciła głowę w kierunku Draco i kiwnęła potakująco, by po chwili wrócić do bezsensownego wpatrywania się w trawę pod swoimi stopami. – Ja też i właśnie dlatego postanowiłem przedsięwziąć coś w tym kierunku. Nie obraź się, Granger, ale twoja siostra nie potrafi pilnować własnych rzeczy – rzucił i pomachał jej przed oczami dwiema, niewielkimi fiolkami z eliksirem. Hermiona natychmiast rozpoznała w nich Eliksir Wielosokowy, Obrzuciła chłopaka spojrzeniem, godnym Bazyliszka i zatrzymała się w miejscu.

- Grzebałeś w rzeczach mojej starszej siostry – syknęła, zwężając niebezpiecznie powieki. Sprawa wdarcia się do Hogwartu nagle przestała ją zupełnie interesować. Miała ochotę przywalić mu jakimś mocnym zaklęciem i jedynie to, że nie chce zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, chroni go przed takim posunięciem z jej strony.

- Naprawdę chcesz mnie teraz za to zlinczować, czy wolisz odłożyć to na później i zobaczyć Hogwart od środka? – przewrócił oczami, otwierając jedną z fiolek, po czym wystawił dłoń w kierunku swojej towarzyszki. Hermiona najpierw zmierzyła uważnym spojrzeniem przedmiot, który jej podawał, a potem jego twarz.

- Nienawidzę cię za to, Malfoy – warknęła, wyrywając mu eliksir. Przystawiła szkło do ust i po chwili wahania przechyliła je, wypijając całą zawartość za jednym pociągnięciem. Skrzywiła się mocno, kiedy gorzko-mdła ciecz zalała jej usta i poraziła kubki smakowe. Nigdy nie miała w nich niczego, co smakowało gorzej!

- Ależ ty mnie kochasz, Granger – zakpił blondyn i wykonał ten sam ruch, co dziewczyna kilka sekund temu. On jednak był przyzwyczajony do tego smaku i nawet, kiedy już połykał ciecz, na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. Uwielbiał doprowadzać ją do granic wytrzymałości.

         Herm wyjęła różdżkę i wyczarowała lusterko, żeby się w nim przejrzeć i sprawdzić w ten sposób, czy zna osobę, w którą się zmieniła. Zamarła, kiedy tylko jej czekoladowe oczy spotkały się z odbiciem kobiety, którą znała bardzo dobrze. Popatrzyła z mordem w oczach na Draco, który stał się swoją matką. Za jednym machnięciem różdżki sprawiła, że przedmiot, trzymany w jej dłoni zniknął, a ona zaczęła zbliżać się w szybkim tempie do Malfoy ‘a.

- Zabiję cię. Rozumiesz to, zaraz zginiesz! – syknęła, ale on tylko złapał jej nadgarstek i nie zważając na protesty, przyciągnął do siebie. – Dlaczego akurat Bellatrix?!

- Nie pytaj mnie, to Nott miał skombinować włosy Śmierciożerców i nie mam pojęcia, skąd wytrzasnął te ciotki Belli, ale jak tylko go zobaczę, to przysięgam na Salazara, że mocno mu za to podziękuję! – zaśmiał się głośno, lustrując ją uważnym spojrzeniem z góry. Był od niej wyższy przynajmniej o głowę i to dawało mu nad nią przewagę, jeśli chciałaby wyżyć się na nim za pomocą przemocy.

- Masz ogromne szczęście, że chcę już być w środku – syknęła, ruszając przed siebie i zupełnie zostawiając go w tyle. Szła pewnym, zdecydowanym krokiem. Miała nadzieję, że udało jej się przybrać szalony wyraz twarzy znienawidzonej czarownicy. W innym przypadku mogła od razu zawrócić.

         Draco szedł zraz za nią i uśmiechał się przebiegle pod nosem. Doskonale wiedział, co dawał jej do wypicia. Przecież sam poszedł do Teodora, żeby oddał mu dwie buteleczki. Już dawno planował, że wejdzie do szkoły razem z Hermioną. Chciał wybić ich wszystkich co do jednego i tylko fakt, że nie chce skończyć jeszcze w piasku, powstrzymywał go od rozpoczęcia realizowania swojej zachcianki natychmiast. Nie mówił tego głośno, ale nie mógł doczekać się, kiedy w końcu wybuchnie największa bitwa tej wojny. Wolałby, żeby Hermiona się o tym nie dowiedziała. Nienawidził słuchać żadnych wykładów, a już szczególnie tych od Gryfonów. Zawsze były nudne, długie i najczęściej zupełnie pozbawione jakiegokolwiek sensu.

         Bez najmniejszego problemu minęli strażników, którzy zdążyli już dojść do siebie i weszli do wnętrza kamiennego zamku. Hermiona omiotła wzrokiem tak dobrze znaną jej Salę Wejściową. Zamarła w miejscu. Wydawać by się mogło, że wszystkie kolory gdzieś zniknęły. Atmosfera była napięta jak struna, a powietrze ciężkie, nieprzyjemne i przepełnione czymś dziwnym, nigdy wcześniej nie spotykanym w tym miejscu. Jakby… strachem.

- Miona spokojnie. Musisz nad sobą zapanować, bo to, co tutaj widzisz to dopiero początek. Im będziemy brnąć głębiej w szkołę, tym zobaczysz gorsze rzeczy. Błagam cię zapanuj nad emocjami, albo wyjdźmy stąd – Malfoy postanowił od samego początku kontrolować sytuację, w której się znajdują i właśnie dlatego wszedł do umysłu dziewczyny. Nie mógł pozwolić na to, żeby ich zdemaskowali, bo natychmiast zostaliby odesłani do Voldemorta, a tam czekało na nich już tylko jedna, oczywista rzecz.

- Postaram się – mruknęła, a on wiedział, że wykład jednak go nie ominie. Co prawda na trochę inny temat, ale pewnie i tak będzie długi i nudny. Pohamował zrezygnowane westchnienie, nie chcąc budzić żadnych podejrzeń u Śmierciożercy, który właśnie się do nich zbliżał.

- Pani Lestrange, pani Malfoy. Domyślam się, dlaczego nasz Pan was tutaj przysłał. Proszę za mną, Snape już czeka w swoim gabinecie – Hermiona było mocno zdziwiona, że tak Łągwo udało im się go oszukać. Zawsze wydawało jej się, że zanim wpuszczą kogokolwiek do swojej siedziby, którą od kilku miesięcy bezsprzecznie stał się Hogwart, przeszukają go pod każdym możliwym względem. To tak, jakby chcieli wejść na pokład samolotu i przeszli najpierw przez odprawę. Jak widać dwie kobiety, w które się zamienili budziły w nich tak duży respekt, że nawet nie odważyliby się zakwestionować prawdziwości ich tożsamości.

         Z każdym kolejnym krokiem Granger coraz bardziej uświadamiała się w przekonaniu, że przebywanie w tym miejscu to głupota. Prawdopodobieństwo, że zaraz ich rozszyfrują i to najprawdopodobniej właśnie przez nią, rosło z upływem czasu. Zawsze, kiedy do jej uszu dochodził krzyk pełen bólu i rozpaczy, chciała zawrócić u uciec, albo wyjąć różdżkę i wybić ich wszystkich do samego końca. Jeszcze nigdy nie nienawidziła tak bardzo żadnej innej istoty, jak Śmierciożerców. Nie była już nawet w stanie wyrażać się o nich jak o ludziach. Dla niej nazwanie ich zwierzętami było obrazą dla tych godnych podziwu stworzeń.

         Mocniej zacisnęła dłoń na różdżce, schowanej pod ciężką suknią Bellatrix. Prawie w każdym kącie korytarza widniała sporych rozmiarów plama krwi. Tak, jakby mordowanie uczniów z najgorszą brutalnością zdarzało się w Hogwarcie na porządku dziennym. A może to w cale nie była ludzka krew. Może wypróbowywano czary na norkach, sowach, szczyrach, fretkach… Czymkolwiek, ale nie na dzieciach. Poczuła coś ciepłego, spływającego po jej wewnętrznej części dłoni, kiedy uświadomiła sobie, jak bardzo naiwnym trzeba być, aby uwierzyć w drugie przypuszczenia.

- Amycusie powiedz mi, kim byli ci, którzy postanowili wkraść się do Hogwartu? – usłyszała za sobą delikatny, aczkolwiek bardzo zdecydowany głos Narcyzy Malfoy. Zamknęła na kilka sekund oczy, chcąc powstrzymać głośny wybuch śmiechu. Nagle bardzo zabawnym wydało jej się, że silny, dobrze zbudowany chłopak, jakim był Dracon zamienił się w swoją drobną matkę. Nie powstrzymywała jednak nikłego uśmiechu, który i tak bezustannie błąkał się po ustach Lestrange.

- Bardzo trudno mi o tym mówić, ale to między innymi twój syn, Narcyzo. Cztery dziewczyny, które od dawna przebywały w więzieniu Czarnego Pana również tutaj są. Nasi już ich szukają. Podobno są bardzo blisko znalezienia ich. Nie ma się czym przejmować – oślizgły uśmiech, bardzo typowy dla Ślizgonów, wkradł się na jego usta, a Hermiona poczuła nieprzyjemny dreszcze wzdłuż kręgosłupa. W ostatnim momencie powstrzymała się od wzdrygnięcia. Musi coś wymyśleć, żeby obronić swoje przyjaciółki i chłopaków, bo w innym przypadku może się z nimi pożegnać raz na zawsze.

- Mnie i Lucjusza niesamowicie boli to, że Draco zrezygnował z bycia Śmierciożercą. Zawsze marzyliśmy o tym, aby podążał naszą ścieżką. Niestety coś złego się z nim stało – kłamstwa, kłamstwa i jeszcze raz kłamstwa. Miona doskonale wiedziała, że żadna matka nie chciałaby takie losu dla swojego dziecka. Nie wiedziała, jaki blondyn ma stosunek do swojej, ale na pewno mimo tego, co twierdzi ona kocha go ponad swoje życie.

- Na pewno jeszcze da się to naprawić – mężczyzna pochylił się nieznacznie do przodu i otworzył drzwi gabinetu dyrektorskiego.

         Oboje weszli do środka. Hermiona pohamowała w sobie chęć kolejnego rozejrzenia się po pomieszczeniu, w którym aktualnie się znalazła, a na twarzy przybrała obojętną maskę. Teraz będzie rozmawiać z Severusem Snapem. Tym, który nie da tak łatwo wyprowadzić się w pole i wodzić za nos, jak inni sługusi Czarnego Pana.

         Siedział tam. Za swoim biurkiem. Całkowicie wyluzowany i obojętny na to, co dzieje się dookoła niego. Patrzył uważnie za okno na pokryte chmurami niebo. Draco złapał swoją towarzyszkę za nadgarstek, jakby poczuł, że ona za chwilę rzuci się na niego z pazurami. I nie pomylił się. Dziewczyna miała właśnie taki zamiar i gdyby nie dotyk Dracona, już dawno by to zrobiła, tym samym ich zdradzając.

- Czarny Pan nie jest zadowolony z tego, że jakimś dzieciom udało się pokonać jego sługusów – dziewczyna nawet nie wiedziała, kiedy te słowa wypłynęły z jej ust. Po prostu czuła, że musi je wypowiedzieć i nic nie mogła na to poradzić. Chociaż… Może to nie do końca była jej wola…

- W cale nie zdziwiłaś mnie tymi słowami, Bello. Mogę jedynie obiecać, że w niedługim czasie uda nam się dorwać te dzieci i odtransportować je prosto do Czarnego Pana. Nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć w tej sprawie – uciął, mierząc ich dwójkę uważnym spojrzeniem. Oboje czuli się, jakby prześwietlał ich umysłu, jednak nie dali tego po sobie poznać.

- W takim razie idziemy z Narcyzą do Gryfonów. Nie po to fatygowałam się tutaj, żeby teraz odchodzić z tak naprawdę pustymi rękami – dziewczyna podniosła wysoko głowę. Jeżeli on może grzebać w jej umyśle, to dlaczego ona nie może utrudnić mu zdania? Wiedziała, że będzie się później na nią wściekać, ale zobaczenie swojego ukochanego domu wzięło nad nią górę i przyćmiło wizję wykładu ze strony blondyna. Bo przecież to Ślizgoni muszą być tymi najważniejszymi…

         Drogę do wierzy przebyli w całkowitym milczeniu. Nikt ich nie prowadził, nikt nawet nie odważył się tego zakwestionować. Mijali po drodze wielu Śmierciożerców, którzy kłaniali się im nisko, nosami prawie zamiatając podłogę. Nie zwrócili na to nawet najmniejszej uwagi. Chcieli dotrzeć w końcu do wyznaczonego sobie celu i móc przestać udawać. Gryfoni na pewno ich nie zdradzą. Nawet Draco był co do tego w stu procentach pewny.

- Hasło? – zapytała Gruba Dama, kiedy kazali jej otworzyć przejście. Malfoy już szykował się do odwrotu, ale ona nie zamierzała się tak łatwo poddawać.

- Jeżeli za chwilę się nie przesuniesz, to cię podpalę, wcześniej odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Myślę, że nikt tutaj nie zwróci uwagi na twoje wrzaski, a i na pewno nikt nie będzie za tobą tęsknił, bohomazie – syknęła z nieukrywanym uśmiechem satysfakcji, kiedy na twarzy kobiety pojawiło się przerażenie. Obraz postanowił nie ryzykować. Doskonale wiedział, że z tymi, którzy teraz przejęli Hogwart nie należy polemizować. Przesunął się, ukazując dziurę w ścianie. Hermiona i Draco natychmiast weszli do środka, wywołując tym samym niemałe zainteresowanie swoją obecnością w pomieszczeniu. Wszyscy Gryfoni podeszli do nich, otaczając ich dookoła. Dziewczyna zignorowała ich i wyciągając różdżkę, przygwoździła chłopaka do ściany, wbijając mu jej końcówkę prosto w krtań. Szalone iskierki w oczach szatynki idealnie pasowałyby do oczu Bellatrix.

- No proszę, nie kochasz mnie, droga siostrzyczko? Czy może chcesz już teraz rozpocząć swój wykład na temat tego, jaki to ja jestem niedobry – zaśmiał się blondyn, doskonale wiedząc, że ona na pewni nie zrobi mu większej krzywdy. Sumienie nie dałoby jej potem spokoju aż do końca życia.

- Zamknij się Malfoy, dobrze ci radzę nie odzywa się. I nigdy więcej nie waż się grzebać w mojej głowie! To miejsce jest dostępne tylko dla mnie, do jasnej cholery! Kiedy to w końcu do ciebie dotrze?! – krzyczała, nie zwracając uwagi na to, że wszyscy patrzą na nich z mieszanką zdziwienia i obrzydzenia, wymalowaną na twarzy.

- Ej paniusie. Wolelibyśmy mieć już z sobą to, co dla nas przygotowałyście, więc możecie w końcu zacząć – Hermiona zacisnęła powieki, licząc powoli do dziesięciu, żeby nas sobą zapanować. Powoli cofnęła się od chłopaka, opuszczając ręce. Czuła mrowienie na całym ciele, co oznaczało tylko tyle, że za chwilę wróci do swojej prawdziwej postaci. Nie mogła się doczekać tego momentu.

- Neville ja bardzo się cieszę, że w końcu stałeś się facetem i w ogóle nabrałeś odwagi, ale błagam cię. Zacznij teraz pracować nad panowaniem nad tym, co mówisz i do kogo, a zwracaj szczególną uwagę na to, w jakim stanie znajduje się twój rozmówca, bo możesz na tym nieźle ucierpieć – warknęła, patrząc zdziwionemu chłopakowi prosto w oczy. Ciemnowłosy cofnął się o krok, kiedy twarz stojącej przed nim kobiety zaczęła dziwnie pulsować. Miona domyśliła się, że wraca do siebie. Uśmiechnęła się szeroko, zamykając oczy i spuszczając głowę. Po kilku sekundach znów miała na sobie swoje wcześniejsze ubrania. Spodnie, koszulkę, trampki i skórzaną kurtkę; wszystko w tym samym, czarnym kolorze.

- Co się tak patrzycie? Nie cieszycie się z tego, że w końcu ktoś postanowił was uratować? – blondyn stanął obok szatynki, co nie było dobrym posunięciem, ponieważ już po kilku sekundach poczuł jej pięść na swoim nosie. Syknął głośno, cofając się o kilka kroków do tyłu i pochylając mocno do przodu. – Za co to?!

- Bo jeszcze z tobą nie skończyłam i dobrze ci radzę, żebyś się więcej w tym momencie nie odzywał, bo możesz zarobić jeszcze mocniej – mruknęła, patrząc prosto na niego. Odwróciła się przodem do mieszkańców swojego domu, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ Lavender rzuciła jej się prosto w ramiona. Szatynka przygryzła dolną wargę, zacieśniając uścisk na swojej koleżance. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo za nią tęskniła.

- Hermiona! Dlaczego ta blond kreatura jest tutaj z tobą? Przecież to Śmierciożerca?! – krzyknął Dean, również przyciągając do siebie brązowowłosą. Draco postanowił zignorować komentarz na swój temat i jedynie zmroził chłopaka spojrzeniem.


- Nie teraz Dean. Musicie mi powiedzieć, co dzieje się w Hogwarcie i jak dużo uczniów stoi po naszej stronie. Najwyższa pora trochę tutaj namieszać.