sobota, 14 lutego 2015

Rozdział Piętnasty: "Prowadź, bo mam ochotę cię zabić."

Całkowicie.Zdupiłam.Końcówkę.
Miało to wyglądać inaczej, ale zgubiłam gdzieś pomysł i za cholerę nie mogę go znaleźć ;_;
Tyle w tym temacie.
Z innych spraw. Długo zastanawiałam się nad tym, czy nie przestać pisać Dramione. A później zobaczyłam, że dwie osoby tego chcą i właśnie dlatego postanowiłam kontynuować moją przygodę z tym paringiem :3
Bo kiedy ktoś we mnie nie wierzy, to ja zaczynam, bo ktoś musi xd
Zapraszam, prolog najprawdopodobniej w najbliższych dniach, albo nawet dzisiaj, jak będzie mi się nudzić:
Pozdrawiam, Cave xx
________________________________________________________

- Naprawdę powinnaś w końcu wyluzować wiewióra. Przecież nie za każdym zakrętem czai się na nas jakieś niebezpieczeństwo! – zaśmiał się Bleise, uważnie obserwując poczynania swojej dziewczyny, która cały czas trzymała wysoko podniesioną różdżkę i mierzyła nią praktycznie w każdy, nawet najmniejszy krzak. On natomiast szedł luźnym krokiem, z dłońmi schowanymi do kieszeni spodni i nucił pod nosem jakąś wesołą melodię. Już dawno obiecał sobie, że za nic na świecie nie da się zwariować tą całą cholerną wojną i kiedy sytuacja nie będzie wymagać od niego powagi, to po prostu będzie się zachowywał tak, jak zawsze.

- Wiesz, w przeciwieństwie do ciebie ja nie chcę zginąć przez chwilę nieuwagi, Diable – mruknęła urażona dziewczyna, ale mimo wszystko postanowiła opuścić rękę. To nie jej wina, że po prostu się boi. Wydarzenia, które miały miejsce jeszcze w twierdzy Voldemorta, skutecznie nadłamały jej Gryfońską odwagę. – Naprawdę myślisz, że Draco i Hermiona od tak po prostu chodzą sobie w tę i z powrotem po Błoniach? – zapytała po chwili milczenia. W odpowiedzi usłyszała zduszony śmiech czarnoskórego.

- Ja doskonale wiem, że Draco i Hermiona nie są teraz na Błoniach. Smok już dawno chciał wejść do Hogwartu. Z resztą dokładnie tak samo, jak ja – chłopak zatrzymał się w miejscu i wyciągnął dłonie z kieszeni. Trzymał w nich dwie fiolki, wypełnione połyskującym płynem. Weasley popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. – No nie bądź taka zdziwiona! Złota Trójka już dawno przeniosła się gdzieś na Pokątną. Stwierdzili, że znaleźli kolejnego Horkruksa i chcą go jak najszybciej zniszczyć, więc nam nic do tego. Ale nie zamierzaliśmy siedzieć w miejscu, więc albo idziesz do zamku razem ze mną, albo zostajesz tutaj i będziesz patrzeć z boku, jak ratujemy magiczny świat – rzucił jej wyzwanie, a ona doskonale o tym wiedziała. Zmroziła go spojrzeniem i wyrwała mu przedmiot z dłoni. Otworzyła go i już miała przykładać do ust, ale powstrzymał ją w ostatnim momencie.

- Poczekaj. Najpierw musimy posłuchać, co on ma nam do powiedzenia – Zabini wskazał palcem na niebo. Oczy Gin otworzyły się jeszcze bardziej, kiedy na niebie dostrzegła ogromnego, błękitnego Feniksa. Patronus Hermiona, była tego w stu procentach pewna. I nie pomyliła się. Już po chwili Feniks zatrzymał się przed nimi i przemówił głosem Granger.

- Ginny, możesz mi uwierzyć, albo i nie, ale właśnie stoimy z Malfoy ‘em w Pokoju Wspólnym Gryffindoru – Ruda odskoczyła do tyłu, lądując prosto w ramionach swojego chłopaka. Natychmiast wyprostowała się, i otrzepała kurtkę z niewidzialnego kurzu.

- Musi być na niego nieźle zdenerwowana, skoro zwraca się do niego po nazwisku – burknął rozbawiony Ślizgon.

- A żebyś wiedział, Zabini. Mam ochotę was wszystkich zabić i rzucić na pożarcie jakimś ohydnym zwierzętom, wiec lepiej dla ciebie będzie, żebyś się zamknął! Malfoy już coś o tym wie – warknął Patronus. Uśmiech na twarzy chłopaka natychmiast zniknął. Nie wiedział, co ona zrobiła jego najlepszemu przyjacielowi, ale na pewno nie było to nic przyjemnego. – Chciałam wam tylko przekazać, że Śmierciożercy szukają nas dookoła Hogwartu. W szkole jest cała masa uczniów, którzy stoją po stronie Zakonu Feniksa. Nawet w domu węża. Musimy ich jakoś skrzyknąć i zacząć powoli działać. Nie możemy dłużej siedzieć w miejscu. Wojna jest już coraz bliżej i jeżeli dalej tak pójdzie, to przegramy.

- Hermiono, Blaise powiedział mi, że twoja siostra, Ron i Harry udali się na ulicę Pokątną po jeden z ostatnich Horkruksów. My również chodzimy do zamku. Pójdziemy do Slytherinu. Przekaż reszcie, żeby też zaczęli działać. Niech każdy z nich weźmie inny dom. Później jakoś spotkamy się w Pokoju Życzeń.

- Dobrze Ginny. Błagam, uważajcie na siebie, bo nie wiem, co sobie zrobię, jeżeli coś wam się stanie – Patronus poderwał się z trawy i odleciał w kierunku Bijącej Wierzby. Ruda odetchnęła głęboko i nie czekając na jakikolwiek sprzeciw ze strony chłopaka, po prostu wypiła całą zwartość fiolki. Skrzywiła się mocno, czując jak nieprzyjemny smak rozchodzi się po jej ustach.

         Diabeł zrobił dokładnie to samo co ona. Jednak on nie obrzydził się aż tak bardzo. Był już przyzwyczajony do tego smaku. Uśmiechnął się pod nosem, widząc kto przed nim stoi. Weasley wcale się to nie spodobało. Zaczęła uważnie przyglądać się swoim dłoniom i zamarła, widząc pierścień rodowy na środkowym palcu. Podniosła zdziwione spojrzenie na Bleise ‘a, który zamienił się w Lucjusza Malfoy ‘a.

- Dlaczego Avery? – syknęła, ciskając w niego piorunującym spojrzeniem. Zabini zaśmiał się radośnie na jej zdenerwowanie, co zaważając na sytuację, w jakiej się aktualnie znajdowali, nie wyglądało normalnie. Jednak Ginny postanowiła zachować to spostrzeżenie tylko dla siebie. On nie musiał wiedzieć, że ma go za kompletnego kretyna.

- Bo niedawno uciekł z Azkabanu i Śmierciożercy w Hogwarcie raczej o tym jeszcze nie wiedzą. Są chyba ostatnimi, którzy otrzymują informacje na temat wojny – wzruszył ramionami, doprowadzając się do porządku. – Pochyl się do przodu. Avery zawsze był nieco przygarbiony – dodał jeszcze i ruszył przed siebie w kierunku zamku. Weasley poszła w ślad za nim.

- Jeżeli to ostatnie to jakaś prowokacja z twojej strony, żeby mieć więcej powodów do nabijania się ze mnie, to obiecuję ci, że nie wyjdziesz z tego cało – syknęła, dorównując mu tempa.

- Naprawdę myślisz, że w zaistniałej sytuacji aż tak bardzo żartowałbym sobie z ciebie? Jako moja dziewczyna powinnaś wiedzieć, że zachowałem jeszcze odrobinę zdrowego rozsądku, z którego czasami udaje mi się skorzystać – powiedział. Ruda pluła sobie w brodę za nutę urazy w jego głosie, którą usłyszała pomimo tego, jak bardzo starał się ą schować.

         Dojście do głównego wejścia zajęło im niecałe pięć minut. Bez jakiegokolwiek problemu zeszli do podziemia, witając się po drodze z kilkoma Śmierciożercami. Ginny postanowiła w ogóle się nie odzywać i jedynie przytakiwała nieznacznie głową. Uznała, że gdyby jej głos zadrżał chociaż odrobinę, to te szumowiny i tak wyłapałyby to wahanie, a do tego nie mogła dopuścić. Zatrzymali się dopiero przed kamiennym przejściem do Pokoju Wspólnego Slytherinu.

- I co teraz? Przecież nie znamy hasła – syknęła w kierunku chłopaka. On jedynie uśmiechnął się do niej przebiegle i przyłożył dłoń do twardej, chłodnej powierzchni. Nie musieli długo czekać, aż przejście ustąpi, ukazując im kilka zdziwionych, uczniowskich twarzy. Już mieli wejść do środka, ale w ostatnim momencie przeszkodził im w tym głos obecnego dyrektora szkoły.

- Avery, Lucjuszu, nie spodziewałem się was tutaj. Narcyza i Bellatrix już dawno były u mnie przekazać informacje na temat tego, jak bardzo nie zadowolony jest Czarny Pan – pomiędzy brwiami Snapea pojawiła się zmarszczka. Gin poczuła, jak cała krew z niej odpływa. Miała cichą nadzieję, że efektów tego nie będzie dało się dostrzec.

- Widzisz, Severusie, Zakon Feniksa ostatnio bardzo szaleje. Czarny Pan kazał nam zmobilizować kilku uczniów, najbardziej nadających się do zadania zastąpienia tych, którzy polegli – Bleise postanowił przejąć inicjatywę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Ginevra nie będzie w stanie wymyśleć jakiejś prawdopodobnej wymówki w przeciągu kilku sekund. Prawdę powiedziawszy uważała, że lepiej dla nich obojga będzie, jeżeli dziewczyna nie odezwie się niezapytana. Chociaż… Wtedy też nie powinna pisnąć nawet słówka. Już on się tym wszystkim zajmie.

- To dziwne, że nasz Pan nie poinformował mnie wcześniej o waszym przybyciu. Nie uważasz, że powinienem wiedzieć jako pierwszy, że będzie chciał zabrać kilkoro uczniów z, bądź co bądź, mojej szkoły? – brwi nauczyciela tym razem powędrowały wysoko.

- Ta szkoła nigdy nie należała, nie należy i na pewno nie będzie do ciebie należeć – Weasley nawet nie zauważyła, kiedy te słowa opuściły jej usta. Postanowiła jednak grać w dalszym ciągu. Właśnie dlatego przybrała nienawistny wyraz twarzy, skierowany prosto w czarnowłosego.

- Avery ma rację. Przecież Hogwart należy teraz do Czarnego Pana, nie do nas. Z resztą tak samo, jak każda inna nasza twierdza – chłodny głos Lucjusza Malfoy ‘a wypełnił korytarz. Bleise obiecał sobie, że jak tylko wyjdą z tego cało, to Ginny się oberwie.

- Zgadzam się z wami. W takim razi zapraszam do środka. Jeżeli będziecie potrzebowali mojej pomocy, to doskonale wiecie, gdzie powinniście mnie szukać – skłonił się nieznacznie i powędrował w tylko sobie znanym kierunku.

         Oboje weszli do środka. Zabini zaczął wymieniać jakieś nazwiska, zupełnie nie znane Ginny, która nawet nie zwracała na niego uwagi. Chciała jak najszybciej pozbyć się tych, którzy mogliby donieść na nich do Voldemorta. Miała pewność, że właśnie to teraz robi jej chłopak. Ufała mu i postanowiła w tej kwestii zupełnie zdać się na niego. To on był obyty w Slytherinie, nie ona.

- Was proszę o opuszczenie Pokoju Wspólnego. Dopiero za dwa dni macie stawić się w wyznaczonym miejscu, dokładnie o jedenastej rano. Resztę proszę o pozostanie. Do was również mam pewną sprawę, zupełnie nie cierpiącą zwłoki – zakończył i przesunął się z przejścia, pozwalając im opuścić pomieszczenie. – Nareszcie – odetchnął głęboko, opadając na fotel, kiedy wszyscy wyznaczeni opuścili.

- Panie Malfoy, jeżeli Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać znów chce przekonać nas do przyjęcia znaków, to daremne są jego zamiary. Każde z naszej piątki zdeklarowało się, po której stoi stronie i nie słyszałem o zmianach w tym temacie – odezwał się jeden z nich. Ginny poczuła nieprzyjemne pieczenie w żołądku, co mogło oznaczać tylko tyle, że za kilka sekund znów będzie sobą.

- Wiesz co, Pucey, nie spodziewałem się, że ciebie również uda mi się nabrać. Przecież informowałem cię, że w końcu przyjdę do tej nory i pokonam w szachach czarodziejów – rzucił luźno chłopak, jeszcze bardziej rozkładając się w fotelu. Uśmiechnął się zadziornie, czując jak działanie eliksiru kończy się, a po kilku sekundach wraca do siebie. – No wiewióra, co tak stoisz. Siadaj sobie, obiecuję ci, że żadna osoba z tej piątki cię nie zabije – zaśmiał się, widząc zdenerwowanie na twarzy rudowłosej.

- Ale jak wy dostaliście się tutaj i rozmawialiście ze Snapem, przecież jego nie da się tak łatwo oszukać – wyjąkała Astoria Greengras. Tylko ją kojarzyła Ginny, która w dalszym ciągu stała w tym samym miejscu w wejściu. Pomimo słów, które wcześniej wypowiedział Zabini i tak kompletnie im nie ufała.

- Przebiegłość, Astorio, to jedna z głównych cech mieszkańców naszego domu. Jestem pewny, że kiedyś obiło ci się to o uszy – zaśmiał się, obracając różdżkę w palcach. Był niezwykle zadowolony z tego, że może znów siedzieć w tym pomieszczeniu. Wiedział jednak, że nie zabawi tutaj długo, jeżeli chce przeżyć.

- Skoro tutaj jesteście, to może oznaczać tylko tyle, że wojna zbliża się wielkimi krokami. Mam rację, prawda? – Ruda odwróciła głowę w kierunku wysokiego chłopaka, który siedział niemalże w ten sam sposób, co Zabini. Zdziwiła się, widząc że słowa, które wypowiedział przed kilkoma sekundami nie robią na niego żadnego wrażenia. Może był przygotowany na to, co ma stać się jeszcze w tym lub na początku przyszłego miesiąca?

- Dokładnie tak, Penrose. Potter już poleciał ze swoimi przyjaciółmi po jeden z ostatnich Horkruksów. Podobno doskonale wiedzą co to jest i gdzie jest, więc to tylko kwestia czasu, aż go znajdą – westchnął Blaise, a uśmiech na jego twarzy automatycznie pomniejszył się. Jednak nie zniknął całkowicie.

- Ile dokładnie już ich zniszczyli? – blondynka, siedząca zaraz obok Penrose ‘a zmarszczyła czoło, zawzięcie coś analizując. Ginny automatycznie porównała ją do Sophie. Ona też tak robiła, kiedy zaczynała się nad czymś mocno zastanawiać.

- Myślę, że na ten temat doskonale będzie umiała wypowiedzieć się wiewiórka. Prawda, kochanie? – Weasley zamrugała kilkukrotnie, patrząc na swojego chłopaka niezrozumiale. Nie wiedziała, co przed chwilę do niej powiedział. – Ile jeszcze zostało Horkruksów i jakie już zniszczyli?

- Dziennik Toma Riddlea, Medalion Salazara Slytherina, Pierścień Kadmusa Peverella. Te zostały zniszczone. Zostało jeszcze cztery, ale po jeden już poszli. Sophie twierdzi, że wie co nim jest – powiedziała szybko, podchodząc do fotela, zajmowanego przez Diabła. Usiadła na jego oparciu i skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej. Nogi powoli zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa od ciągłego stania w jednym miejscu.

         Jeden ze Ślizgonów chciał zadać kolejne pytanie, ale przerwał mu dźwięk alarmu. Wszyscy natychmiast poderwali się z siedzeń i zaczęli patrzeć po sobie przerażeni. Jedynie Bleise, jakby wiedział co się właśnie dzieje, wstał z gracją i chwycił rękę rudowłosej, przyciągając ją do siebie.

- Nie tak szybko, my idziemy w inną stronę – uśmiechnął się, ciągnąc ją w kierunku dormitoriów. – Idzie tam, gdzie powinniście. Za chwilę zacznie się prawdziwa zabawa, bo jak widać Złota Trójka po raz pierwszy zadziałała tak jak powinna – Ginny chciała się przeciwstawić, ale zupełnie nie wiedziała, o co chodzi. Właśnie dlatego postanowiła milczeć. A Zabiniego później zabije.

~*~

         Trójka Ślizgonów i Krukonka siedziała na trawniku przed Bijącą Wierzbą. Od kilkunastu minut przebywali w zupełnej ciszy, ponieważ żadne z nich nie wiedziało, jak rozpocząć temat rozmowy. Jedynie Luna co chwilę uśmiechała się sama do siebie. Jednak ich spokój nie trwał długo, ponieważ po okolicy rozniósł się głos alarmu, dochodzący z wnętrza szkoły.

- To nasz znak – Terrence podniósł się szybko z trawy i zaczął kierować w stronę budynku. Pansy popatrzyła na niego zdziwiona. Poderwałą się na równe nogi, biegnąc za nim, jakby dopiero doszło do niej, co przed chwilą powiedział.

- Higgs o czym ty mówisz? Jaki znak? Przecież to alarm! Powinniśmy uciekać, a nie iść do środka! – złapała go za nadgarstek, chcąc zatrzymać w miejscu. Jednak on był od niej znacznie silniejszy. – Nott do cholery mógłbyś mi w końcu pomóc.

- Przykro mi, Pansy. On ma rację. Idziemy do środka, bo zaraz zaczyna się to, na co czekamy od kilku miesięcy – dziewczyna stanęła w miejscu i z bezsilności tupnęła z całej siły nogą, jak rozkapryszona księżniczka. Nie chciała tam wchodzić. Nie, kiedy alarm wyje na cały regulator.

- Teodorze, zabierz Pansy i idź tam, gdzie ustaliliśmy. Ja biorę Lunę – rzucił za sobą Terrence. Teo przytrzymał czarnowłosą, czekając aż jego przyjaciel oddali się.

- Jesteśmy samobójcami! – krzyknęła dziewczyna, patrząc z nienawiścią na chłopaka.

- Jesteśmy? – Ślizgon podniósł wysoko jedną brew, przyglądając jej się uważnie.


- Nie dam wam pójść tam samym. Prowadź, bo mam ochotę cię zabić.