niedziela, 9 października 2016

Rozdział Osiemnasty: "... wojna będzie skończona."

Cześć, mogę was zjeść?
_____________

         Hermiona zacisnęła mocno swoje drobne dłonie w pięści. Jak on mógł powiedzieć coś tak okrutnego? Owszem, może i miała opory co do walki, nie chciała zabijać ludzi nawet, jeżeli sprawiało im to przyjemność. Po prostu miała ludzkie uczucia i pokazywała je, a Draco od tak powiedział, że nie jest nawet marną podróbką samej siebie. Wymamrotała kilka przekleństw, odwróciła się na pięcie i mrużąc oczy ruszyła przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że rzuca się prosto w wir walki. Wszystko przestało mieć znaczenie. Musiała udowodnić Malfoy’owi, że był w błędzie.

         Zamachnęła się mocno, a z końca jej różdżki wyleciał zielony płomień, który trafił prosto w plecy czarnej, zakapturzonej postaci; sądząc po budowie ciała był to mężczyzna. Skrzywiła się, czując nieprzyjemną suchość w ustach i gorycz w sercu. Zabiła, wbrew woli użyła zakazanego zaklęcia. Uratowała w ten sposób chłopaka z Hufflepuffu, ale ta wiadomość w ogóle jej nie pocieszyła. Pokręciła głową z rezygnacją i zerkając przez ramię na zdezorientowanego blondyna, pokazała mu środkowy palec. Wiedziała, że zachowując się w ten sposób wychodzi na infantylną, ale nie mogła się powstrzymać. Nie wie, że z nią się nie zadziera i nie obraża, chociażby znajdowała się w stanie wręcz przedagonalnym.

         Odetchnęła cicho, rzucając się biegiem w kierunku mostu, prowadzącego do wioski. Wypowiadała kolejne zaklęcia, powalając wrogów. Przerażające dla dziewczyny było to, że dostrzegała coraz mnie ludzi, biorących udział w walce – po jednej jak i po drugiej stronie. Zdecydowana większość z nich leżała martwa lub nieprzytomna i utrudniała poruszanie się.

         Miona wiedziała, że nie powinna myśleć o zmarłych źle, jednak w tamtym momencie była wściekła, że przez nich nie może postawić ani jednego, pewnego kroku, nie patrząc przed tym pod nogi. Znacznie utrudniało to zadanie, a teraz, kiedy słowa chłopaka sprowokowały ją do walki widziała, że nie podda się tak łatwo.

         Zerknęła na niebo, kiedy słońce oświetliło okolicę. Było już dość wysoko, co wskazywało na to, że bitwa powoli dobiegała końca. Wszyscy Czarodzieje powoli opadali z sił. Zerknęła na wzgórze, gdzie w dalszym ciągu stał Voldemort i prychnęła głośno, odpierając atak poplecznika Czarnego Pana. Zamachnęła się, powalając go bez większych problemów. Zatrzymała się na chwilę w miejscu, kiedy w jej umyśle pojawiła się jedna, dość szaleńcza myśl. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyła prosto w kierunku Toma. Nie zatrzymała się nawet na chwilę, słysząc nawoływanie swojego imienia. Przyspieszyła kroku, który po chwili zamienił się w trucht, wiedząc że jeżeli przeszkodzą jej w tym co zamierza zrobić, to nie znajdzie w sobie na nowo odwagi do podjęcia śmiertelnego ryzyka.

         Sapnęła, szarpiąc się mocno, kiedy poczuła jak ktoś obejmuje ją mocno w pasie. Odwróciła głowę, piorunując – jak się okazało – Blaise’a spojrzeniem. Starała się zrobić krok do tyłu, ale chłopak jedynie przytrzymał ją mocniej.

- Puszczaj Zabini! – krzyknęła, szarpiąc się z coraz większą siłą. Nienawidziła go w tamtym momencie bardziej niż przed tym, jak zaczęli się przyjaźnić. – Zabiję tego sukinsyna i będzie po kłopocie! – ponowiła próbę, kiedy pierwsza groźba najwyraźniej nie dotarła do Ślizgona.

- A wtedy Draco zabije mnie, nie dziękuje – pokręcił przecząco głową i zaczął cofać się, trzymając ją jedną ręką przez cały czas. Mocno denerwowało go to, że Granger najwyraźniej zapadła na bipolarność. Widział, jak nastolatka ucieka do zamku i chowa się w nim, biegając w tę i z powrotem. Zauważył ją stojącą z Draco zaraz po tym, jak powstrzymał ją przed ponownym powrotem do budynku, w którym było znacznie bezpieczniej niż na zewnątrz. To właśnie ich mała sprzeczka zadziałała na nią jak ogromne wiadro zimnej wody. Czarnoskóry był zdziwiony, że tak nagle wróciła do walki. Zdecydowanie musiała usłyszeć coś mało przyjemnego. – Ała, kurwa, wariatko! Nigdy więcej nie waż się tego zrobić – sapnął, przyciągając ją mocniej do siebie, czemu chciała zapobiec, gryząc go w przedramię. Chłopak odetchnął z ulgą, zauważając pokiereszowanego przyjaciela. Jednym, silnym ruchem pchnął ją w jego kierunku, przez co wpadła prosto w jego ramiona. – Pilnuj jej na przyszłość, chciała się rzucić na Czarnego Pana i zabić go w pojedynkę – prychnął, kręcąc głową, po czym odwrócił się i pobiegł przed siebie, wracając do walki. Draco wymamrotał ciche podziękowanie w jego kierunku, czego i tak nie miał szans usłyszeć. Spuścił rozwścieczony wzrok na Mionę, która poprzestała walczyć, kiedy tylko znalazła się w jego żelaznym uścisku i otworzył usta, z zamiarem zrugania jej, kiedy poczuł jak grunt usuwa się mu spod nóg.

         Zacisnął mocno powieki, gdy świat przed jego oczami zawirował niebezpiecznie. Resztkami świadomości zauważył, że z innymi ludźmi dzieje się dokładnie to samo. Opadł na kolana, powstrzymując odruch wymiotny. Zacisnął mocno dłonie w pięści,, skupiając się na cichym głosie, który pojawił się znienacka w jego głowie.

Oddajcie Harry’ego Pottera, a wojna będzie skończona.

         Powtarzał nieustannie Voldemort. Hermiona syknęła, krzywiąc się mocno, kiedy jego wężowaty głos w końcu opuścił jej umysł. Podniosła głowę, kiedy wysoka, szczupła postać zasłoniła słońce, padające dotychczas prosto na twarz nastolatki. Ze zdziwieniem przyglądała się skupionej twarzy profesor McGonagall. Po chwili kobieta przyłożyła końcówkę swojej różdżki do gardła i przemówiła donośnym głosem, słyszanym na całych błoniach i dziecińcu.

- Zbierzcie wszystkich rannych i zaprowadźcie ich do Wielkiej Sali! Niech dorośli członkowie Zakonu Feniksa zajmą się ciałami! Musimy omówić plan działania – ostatnie słowa powiedziała już ciszej tak, że Draco i Hermiona ledwo ją usłyszeli. Para spojrzała na siebie, utrzymując przez chwile kontakt wzrokowy. Pierwsza głowę odwróciła Herm, podnosząc się niezgrabnie z ziemi. Otrzepała spodnie, ubrudzone na kolanach i podarte w kilku miejscach, co spowodowane było bieganiem po gruzach zamczyska.

         Dziewczyna, nie odwracając się za siebie, ruszyła w wyznaczone przez nauczycielkę miejsce. Usłyszała ciche przekleństwo ze strony chłopaka, jednak zignorowała je, postanawiając również, że nie odezwie się do niego do momentu, w którym nie przeprosi jej za krzywdzące słowa. Zabrała szybko rękę, wchodząc przez zrujnowany łuk do wnętrza kamiennych ruin.

         Zatrzymała się dopiero w wejściu Wielkiej Sali. Otworzyła szeroko oczy, widząc nieszczęście i smutek, jakie w niej panowały. Zaciągnęła się powietrzem, robiąc niewielki krok do tyłu, jakby znowu chciała od tego wszystkiego uciec. Gdyby nie silne ramiona blondyna, na pewno upadłaby z wrażenia.

- Spokojnie, pomogą im – powiedział cicho, chcąc choć trochę pocieszyć Gryfonkę. Ucałował delikatnie czubek jej głowy, po czym złapał ją za rękę i pociągnął w głąb sali, na poszukiwanie ich znajomych.

         Musiał jednak przyznać, że widok tych wszystkich ciał poruszył nawet jego. Oprócz rannych, członkowie Zakonu Feniksa zdążyli wnieść również kilka martwych ciał. Układali je w równych rzędach w miejscach, gdzie dotychczas stały stoły hogwardzkich domów. Jedynie ten Ślizgonów został na swoim, ponieważ to właśnie przy nim Magomedycy opatrywali rannych.

         Poczuł jak dłoń Hermiony zaciska się lekko na jego palcach, kiedy dostrzegła jedną z postaci, leżących na ziemi. Otworzył usta, chcąc powiedzieć kilka słów otuchy, jednak po raz kolejny tamtego dnia nie dane mu było dojść do słowa. Popatrzył w tym samym kierunku, co dziewczyna.

         Na marmurowej posadzce, między jakimś uczniem a starym czarodziejem, któremu siwa broda sięgała do pasa, leżała kobieta. Była piękna. Jej jasne, blond włosy z jednym, ciemniejszym pasemkiem, opadały dookoła głowy, a w słońcu, padającym z potłuczonych witraży, tworzyły złudzenie aureoli. Długa do ziemi, czarna suknia była porozrywana w kilku miejscach, jednak kolejne warstwy nie dopuściły do tego, żeby było cokolwiek spod nich widać. Dracon poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu, patrząc na pokiereszowaną, poranioną w wielu miejscach twarz matki. Podszedł do niej chwiejnym krokiem i opadł na kolana zaraz obok niej. Dotknął delikatnie dłoni kobiety, a kiedy poczuł przeszywające zimno, ujął ją ostrożnie w obie swoje i przycisnął do klatki piersiowej, zanosząc się głośnym szlochem.

         Wstrząśnięta tym widokiem Hermiona nie zareagowała od razu. Dopiero, kiedy Teodor niechcący trącił ją mocno ramieniem, przechodząc obok, wróciła do rzeczywistości. Najlepsi przyjaciele Malfoy’a klęczeli obok niego i krzyczeli coś do niego, najprawdopodobniej mając nadzieję, że w ten sposób uda im się wyciągnąć go z transu, w jakim się znalazł.

         Odwróciła głowę, czując delikatną dłoń na swoim ramieniu. Ujrzała zapłakaną twarz Pansy. Czarnowłosa wypuściła drżący oddech, skupiając swój wzrok na czwórce chłopaków. Pokręciła głową, zamykając na chwilę oczy.

- Ktoś dowiedział się, że Narcyza pomaga Zakonowi i nie miał litości – wyszeptała cicho. Serce Hermiony zalała ogromna fala współczucia względem Draco. Ona również straciła swoich rodziców i gdyby nie szybka interwencja Ginny, straciłaby również siostrę; ostatnią bliską osobę, jaka jej pozostała. Jednak Smok nie miał rodzeństwa, a na ojca prawdopodobnie nie miał co liczyć. Brązowowłosa odetchnęła cicho i podeszła do nich, klękając za blondynem. Cała złość na niego wyparowała z niej już w momencie, w którym zobaczyła pierwsze łzy na jego mlecznobiałych policzkach. Przytuliła się do jego pleców nie zważając na to, że natychmiast zaczął się wyrywać tak, jak ona wcześniej Zabiniemu.

- Zostawcie mnie wszyscy! Dajcie mi święty spokój! – krzyknął, szarpiąc się na wszystkie strony, chcąc w ten sposób pozbyć się uścisku, jakim obdarzyła go Granger. Ta jednak nie poddawała się.

- Mogę jej jeszcze pomóc, Draco, tylko musisz mnie do niej dopuścić! – krzyknęła, chcąc żeby ją usłyszał w swoim szaleństwie. Natychmiast zamarł i odwrócił się do niej przodem, układając dłonie na jej barkach. Potrząsnął nią mocno, przez co skrzywiła się nieprzyjemnie. Czuła, że zaczyna boleć ją głowa.

- Zrób to, dam ci wszystko co zechcesz, tylko uratuj moją matkę – błagał, a po jego policzkach nieustannie spływała coraz to nowa ilość łez. Hermiona uśmiechnęła się do niego smutno i pochyliła się, całując delikatnie jego usta. Wyglądał na takiego bezbronnego; jak małe dziecko we mgle, myślące że zaraz zobaczy przerażającego potwora.

         Odsunęła się od niego powoli i przysunęła bliżej Narcyzy. Przyjrzała jej się po raz ostatni i ignorując głośny, pełen gorzkiej rozpaczy krzyk Ginny, ułożyła swoją różdżkę na piersi, a na niej dłonie kobiety. Zacisnęła dłoń na rękojeści drewnianego przedmiotu i odwróciła się do przyjaciółek.


- Kocham was dziewczyny – powiedziała cicho, uśmiechając się do nich lekko. Weasley starała się wyrwać Teodorowi, jednak ten był dla niej zdecydowanie zbyt silny. – I ciebie też kocham Draco – dodała, jednak nie miała na tyle odwagi, żeby odwrócić się do niego przodem. Popatrzyła jeszcze tylko na Terrence’a, uśmiechając się do niego lekko, by po chwili zamknąć oczy. Wytarła szybko wierzchem dłoni samotną łzę, która spłynęła po jej policzku, zmywając część kurzu i brudu, po czym skupiła się na mrowieniu, rozchodzącym się od jej dłoni, aż po całym ciele…

2 komentarze:

  1. W końcu doczekałam się nowego rozdziału! Świetny jak cała reszta. Ale dlaczego tak długo Cię nie było?/Wiktoria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeżywam kryzys twórczy i to taki całkiem poważny. Co bym nie zaczynała pisać od razu przestaje mi odpowiadać i zaraz to usuwam. Mam całą masę pomysłów, ale nie potrafię przelać ich na kartkę :(

      Usuń