wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział Szósty: "Dlaczego ta dziewczyna zawsze musi pakować się w największe kłopoty? "

Nie zabijajcie, błagam !!
To dodaję coś na kształt rozdziału po mniej więcej tygodniu (tak wskazuje blogger, ale ja powiedziałabym osobiście, że minęło więcej czasu).
Cholernie krótko, ale kiedy zaczynałam pisać więcej, to psułam i tak już średniej jakości notkę. 
No i jest taka sprawa. Postanowiłam już, że nie będę pisać więcej piłkarskich opowiadań - i tak nikt ich nie czyta. Zastanawiam się, czy powinnam po tej części również zakończyć swoją przygodę z Dramione. Już dawno przestało mi się podobać sposób, w jaki ja widzę losy tej pary. Na prawdę nie wiem, co powinnam zrobić.
Zagubiona Cave.
_______________________________

- Czyż to nie panna Granger zaszczyciła nas swoją obecnością? – usłyszała głos Czarnego Pana. Postanowiła teraz obrać nieco inną technikę doprowadzania jego i Śmierciożerców do białej gorączki. Miała zamiar w ogóle się nie odzywać. Torturować ją i tak będą, a nie zabiją, ponieważ posiada zbyt dużo informacji na temat Dumbledore ‘a i Zakonu Feniksa.
       Poczuła, jak jej włosy zostają uwolnione ze stalowego uścisku mężczyzny, a ona sama całym ciałem ląduje na kamiennej podłodze. Podniosła się, podpierając na rękach i odgarnęła z twarzy włosy. Rozejrzała się dookoła. Wszyscy siedzieli przy jednym, długim stole, obserwując ją dokładnie, jakby była jakimś eksponatem muzealnym. Prychnęła pod nosem. Szkoda, że się z nią w ten sposób nie obchodzą. Jej wzrok zatrzymał się na czwórce zakapturzonych postaci, które jako jedyne nie wymieniały się opiniami na jej temat. Pomimo tego, że byli zamaskowani, jak pozostali, to ona i tak domyślała się, kim są. Nie zdążyła jednak nic więcej pomyśleć, a pierwsze zaklęcie uderzyło prosto w nią. Tym razem ktoś postanowił ją „oszczędzić”, więc dostała stosunkowo słabym zaklęciem, przez które odbiła się plecami od ściany. Powstrzymała jęk, cisnący się jej na usta.
- Jeżeli będziesz współpracować, to może nawet się zakolegujemy. – zakpił Lord, przechadzając się po pomieszczeniu. Hermiona nic nie powiedziała, tylko podparła się na rękach, usiłując nie zemdleć. Czuła swoją krew w ustach, a ta, która płynęła z jej łuku brwiowego brudziła jej całą twarz, włosy i poszarpane ubrania. – Wymień przynajmniej czterech, konkretnych członków Zakonu Feniksa. – warknął, a w jego głosie nie było już słychać nawet nutki rozbawienia.
       Zacisnęła pięści i powieki, powstrzymując się, żeby nie rzucić jakiejś sarkastycznej uwagi. Wiedziała, że milczenie również jej nie pomaga, ale tym razem postanowiła się nie odzywać i zamierza dotrzymać danego sobie słowa. Nigdy nie zdradzi Zakonu Feniksa – ma na to zbyt wiele honoru i, jako prawdziwa Gryffonka, jest wierna przyjaciołom. Poczuła uderzenie zaklęcia w swoje zmęczone ciało. Jednak tym razem to było coś o wiele gorszego niż Cruciatus. Z gardła dziewczyny wydobył się głośny pisk, przepełniony bólem. Sectumsempra skutecznie kaleczyła nawet najmniejszy milimetra jej ciała, sprawiając, że resztki siły jakby z niej wyparowały. Upadła na posadzkę, zwijając się w każdą stronę. Po bladych policzkach zaczęły płynąć słone łzy, mieszające się z ciepłą krwią, która coraz bardziej wypływała z jej drobnego ciała. Ale to i tak było zbyt mało, żeby ją złamać. Wątpiła, że istnieje cokolwiek, co sprawi, że zacznie mówić.
- Skoro tak grasz, to inaczej porozmawiamy. – po raz kolejny warkną Voldemort, kiedy po godzinie tortur Hermiona nawet przez minutę nie pomyślała, żeby zdradzić największe sekrety. Kilkakrotnie czuła, że Czarny Pan usiłuje wedrzeć się do jej umysłu, ale skutecznie go blokowała. – Malfoy, przyprowadź do mnie Weasley ‘ównę. – rozkazał blondynowi.
       Szatynka, leżąca bez ruchu na podłodze, poczuła niesamowite ukłucie w sercu, kiedy usłyszała te słowa. Wiedziała, co się teraz stanie, ale wierzyła, że Ginny jej wybaczy. Przecież sama wie, jakie rzeczy je tutaj spotkają. Otarła wierzchem dłoni szkarłatną ciecz z czoła, która po woli zaczęła zasłaniać jej widok. Zdawała sobie sprawę z tego, jak okropnie musi teraz wyglądać, ale to była jedna z mało ważnych, nic nie znaczących spraw. Są na wojnie, a nie pokazie piękności.
         Nagle drzwi do ogromnego pomieszczenia otworzyły się z hukiem i stanęli w nich Draco, trzymający wyrywającą się w każdą, możliwą stronę Gin. W oczach Miony po raz kolejny błysnęły łzy, kiedy zobaczyła przerażenie, wymalowane na twarzy przyjaciółki. Ruda również była w fatalnym stanie. Zapuchnięte od płaczu oczy i poszarpane ubrania sprawiały, że wyglądała wręcz żałośnie. Chłopak pchnął ją z całej siły tak, że wylądowała kilka metrów od szatynki. Herm już chciała, pomimo niewyobrażalnego bólu, rzucić się do panny Weasley, żeby objąć ją z całej siły, ale jakaś siła odrzuciła ją do tyłu i przygwoździła do ściany tak, że mogła poruszać tylko głową. Nie zdążyła nawet zareagować, a jej nadgarstki podniosły się do góry i zostały przypięte metalowymi, wbijającymi się w jej delikatną, poranioną skórę kajdankami. Nie zważając na coraz większe rany w miejscach ustrojstwa szarpała się w każdą stroną, przeklinając na czym tylko świat stoi. Snop czerwonego światła ugodził prosto w ciało Rudej, która natychmiast wydała z siebie przeraźliwy okrzyk. Serce Hermiony jeszcze bardziej się ścisnęło.
- Zostaw ją! Błagam, zajmij się mną! Zabij mnie, ale Ginny zostaw w świętym spokoju! – krzyczała czując, że dłonie zaraz odpadną jej od reszty ciała. Załkała głośno, kiedy z gardła przyjaciółki po raz kolejny wydarł się jęk bólu.
- Wiesz dobrze, czego chcę w zamian. – powiedział, mocno rozbawiony zachowaniem nastolatki. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że każde przesłuchiwanie jej będzie niezwykle interesujące, a zarazem śmieszne.
- Nic mu ni mów, Hermiono! – krzyknęła Ginny, a zaraz potem w pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza, przerywana tylko ciężkim oddechem szatynki. Gin zemdlała. Miona mocniej zacisnęła powieki. Ona na pewno tylko zemdlała.
- Cóż za odwaga. Doprawdy, ta mała zdrajczyni krwi nawet mi zaimponowała. – zakpił, podchodząc do Hermiony, która podniosła głowę do góry. Jej zmęczone oczy ciskały piorunami. – Do zobaczenia później. – powiedział, wykrzywiając usta w delikatnym, sztucznym uśmiechu. Dziewczyna poczuła, jak jej powieki zaczynają ciążyć, aż w końcu całkiem się zamknęły.
          Obudziła się w swojej cieli, oczywiście leżąc na zimnej, niewygodnej, kamiennej podłodze. Podniosła się do pozycji siedzącej z cichym jękiem, który rozniósł się echem po lochach. Zaczęła ścierać z twarzy krew, która całkiem przysłoniła dziewczynie widok. Przełknęła głośno ślinę, czując suchość w gardle. Jej język dosłownie przypominał Saharę w pełnym słońcu. Zaczęła zastanawiać się, ile czasu już tutaj przebywa. Już na samym początku straciła rachubę. Westchnęła ciężko, wędrując wzrokiem po niezbyt przytulnym pomieszczeniu. Gdzieś w oddali dostrzegła tackę z lekko spleśniałym chlebem i szklanką brudnej wody, która na pewno nie nadawała się do wypicia. Spuściła głowę, odsuwając się pod ścianę, aby móc oprzeć o nią swoje ciężkie, skatowane ciało. Podciągnęła kolana, oplatając je ramionami i chowając w nich twarz. Jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany szloch.
         Jeżeli tak ma wyglądać jej pobyt tutaj, to zbyt długo nie wytrzyma. Chciałaby znów zobaczyć uśmiechnięte twarze rodziców, denerwującą ją na każdym kroku Sophie, pokój w Hogwarcie, a nawet nauczycieli. Wszystko, żeby tylko nie musieć przebywać w tym okropnym miejscu. Coraz bardziej zaczyna odczuwać skutki zaklęć czarno magicznych, którymi poczęstował ją Voldemort – adrenalina, która krążyła w jej żyłach spadła, a świadomość miejsca powróciła ze zdwojoną siłą zaraz po tym, jak otworzyła oczy. Podniosła głowę do góry, odchylając ją do tyłu. Jednego jest na sto procent pewna. Nigdy, przenigdy nie zdradzi żadnej z tajemnic Zakonu Feniksa. Straciłaby do siebie całkowicie szacunek, a urażona duma zjadłaby jej sumienie.
         W pewnym momencie usłyszała skrzypnięcie krat, co oznaczało, że ktoś znalazł się wewnątrz jej więzienia. Nie miała nawet zamiaru spojrzeć w tamtym kierunku. Bała się, owszem, ale nie miała zamiaru tego okazywać. Przecież strach ofiary podsyca satysfakcję łowcy. Dokładnie tak się czuła – jak zwierzę, które ktoś upolował. Zamknęła powieki, dusząc w sobie szloch. Jej króciutka chwila słabości i wytchnienia musi się teraz skończyć. Kto wie, może jeszcze chociaż raz przed śmiercią dane jej będzie takowej zaznać.
- Spokojnie Hermiono, to tylko ja. – usłyszała niski głos Teodora Nott ‘a. Zwróciła ku niemu powolutku spojrzenie swoich czekoladowych oczu. Faktycznie – to był on we własnej, ślizgońskiej osobie.
         Czarny Pan wyznaczył go do ogarnięcia Granger. Postanowił, że poczeka, aż dziewczyna ocknie się i dopiero wtedy zabierze ją do swojej komnaty, gdzie w spokoju skorzysta z łazienki. Wiedział, że paradując z nią przez korytarze Malfoy Manor przyciągnie nie jedno zdziwione spojrzenie, ale nie zamierzał się tym przejmować. Tom dał mu wolną rękę, co do sposobu działania i zamierzał w pełni z tego skorzystać. Zdawał sobie sprawę, że żaden ze Śmierciożerców nie odważy się zapytać, dlaczego pozwolił wejść Szlamie do swojego prywatnego pokoju.
             Po raz kolejny tego dnia zszedł po woli do lochów. Przemierzał spokojnie drogę wprost do tej jednej, konkretnej celi. Zacisnął powieki, żeby nie musieć oglądać czarnowłosej dziewczyny, która najprawdopodobniej spała, albo siedziała gdzieś w niewielkim pomieszczeniu. Jak bardzo chciałby jej pomóc. Jednak w żaden sposób nie mógł. Zacisnął pięści do tego stopnia, że aż pobielały mu knykcie.
         Po około minucie dotarł już na miejsce. Widok, jaki zobaczył sprawił, że jego ślizgońskiej serce ścisnęło się. Hermiona siedziała pod jedną ze ścian i najnormalniej w świecie płakała. Jeszcze nigdy nie widział tej silnej dziewczyny w aż takim potrzasku. Zawsze wydawało mu się, że Granger doskonale panuje nad swoimi emocjami i zawsze je hamuje. W tym momencie miał ochotę uderzyć się z całej siły, otwartą dłonią w czoło. Przecież trwa wojna, takie sytuacje są na porządku dziennym. Na przykład Diabeł. Kiedy wrócili wczoraj z przesłuchania Hermiony chciał roznieść całą swoją prywatną komnatę.
- Spokojnie Hermiono, to tylko ja. – po kilku sekundach popatrzyła na niego swoimi przerażonymi, zmęczonymi oczami. Wzdrygnął się, widząc jej okaleczoną twarz. Nie może pozwolić Draconowi oglądać jej w takim stanie. – Udawaj, że cały czas jesteś nieprzytomna. – dodał, podnosząc ją najdelikatniej, jak się tylko da.
         Usłyszał ciche syknięcie, gdy ciało dziewczyny wznosiło się w powietrze. Wiedział doskonale, że sprawia nastolatce ból, ale na razie nie mógł nic z tym zrobić – najpierw musiał znaleźć się u siebie, żeby mieć pod ręką wszystkie potrzebne przedmioty. Kiedy wchodził po schodach na główny korytarz dziękował Merlinowi za to, że wszyscy są na kolacji; włącznie z jego przyjaciółmi. Szybkim krokiem przemierzał, wyłożone marmurem przedpokoje, aż w końcu znalazł się na miejscu. Wypowiedział hasło w kierunku strażnika i wszedł do środka. Położył najdelikatniej, jak się tylko dało szatynkę na swojej kanapie, ale i tak usłyszał, jak wydobywa z siebie ciche jęki i westchnienia. Udał się szybko do łazienki po różdżkę, eliksiry oraz mugolską apteczkę na rany, które nie będą chciały zniknąć pod wpływem magii. Następnie uklęknął przy dziewczynie i wziął się za opatrywanie jej zmasakrowanego ciała. Zaczął od wyczarowania porcelanowej miski z chłodną, ale nie całkiem zimną wodą.
         Następnie rozerwał jej i tak już doszczętnie zniszczoną, koszulkę, odrzucając ją gdzieś na bok. Zamaczał delikatny materiał ściereczki w czystej cieczy, pomieszanej z eliksirem na rany i zaczął dotykać skóry Hermiony. Dziewczyna w cale się nie odzywała, a jedyną odznaką, że coś czuje, były ściśnięte z całej siły pięści oraz powieki, spod których obficie wypływała słona ciecz. Pod jej wpływem zastygnięta na twarzy krew rozmakała i spływała razem ze łzami, skapując na skórzany, czarny materiał kanapy, na której właśnie leżała. Teodor schodził coraz niżej, aż w końcu dotarł do spodni, które potraktował w ten sam sposób, co górę ubrania szatynki. Nie chciał się patyczkować ze zdejmowaniem z niej ubrań, ponieważ mógłby tym sprawić nastolatce tylko niepotrzebne cierpienie, a te szmaty i tak już zupełnie do niczego się nie nadawały. Gdy kończył oczyszczać rany na łydkach Hermiony, drzwi do pokoju gwałtownie i z niemałym hukiem otworzyły się. Przerażona dziewczyna chciała się podnieść, jednak Ślizgon jej to w skuteczny sposób uniemożliwił.
- Granger? – zapytał mało inteligentnie Terrence, widząc w jakim stanie znajduje się młoda Gryffonka. Nie chciał się zastanawiać, jaki był jej stan przed zabiegami, wykonanymi przez przyjaciela. Hermiona spięła się nieco wiedząc, że jest w samej bieliźnie.
- Hermiona? – powtórzył reakcję Higgs ‘a Draco. Nie mógł uwierzyć, że widzi ją poza celą. Jednak teraz miał inne zmartwienie. Dziewczyna, o której od jakiegoś czasu nie mógł zapomnieć, wyglądała niczym siedem nieszczęść, jeżeli nie więcej.

      Podszedł do niej w kilku dużych krokach i uklęknął obok Teo. Delikatnie, żeby nie zrobić dziewczynie żadnej krzywdy, ujął jej drobną dłoń w swoje, duże. Odwróciła wzrok w jego kierunku. Coś zakuło go w sercu, kiedy zobaczył, jak samą mimiką twarzy błaga o jak najszybszą śmierć. Przyciągną po woli palce Hermiony i musną delikatnie swoimi ustami, nie spuszczając wzroku z czekoladowych tęczówek. Tak bardzo chciałby być na jej miejscu – cierpieć za nią. Dlaczego ta dziewczyna zawsze musi pakować się w największe kłopoty?