Kolejny prolog tej historii :)
Mam nadzieję, że ten blog będzie miał tak samo wielu czytelników, jak poprzedni.
Pozdrawiam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku ;)
enjoy, Cave
_________________________________________
Hermiona, Ginny, Pansy i Luna siedziały
w dużym pomieszczeniu, które znajdowało się w głównej siedzibie Zakonu Feniksa.
Właśnie odbywało się ostatnie zebranie, przed pierwszym września. Wszyscy bali
się tego, co nastąpi. Całe dwa miesiące przygotowywali się do rozpoczęcia roku
szkolnego. Musieli zapewnić jak największe bezpieczeństwo tym, którzy zdecydują
się kontynuować naukę.
Profesor Snape również tam był. Siedział w fotelu i prawie w cale się
nie odzywał, tylko obserwował. Miał on pełnić rolę szpiega w zastępach Czarnego
Pana. Już wszyscy wiedzieli, że to właśnie on zabił profesora Dumbledore ‘a,
ale po odczytaniu jego testamentu wiedzieli, że Albus sam go o to poprosił.
Mimo wszystko Harry, Ron i Sophie nie mogli się z tym pogodzić.
Cztery przyjaciółki odbyły przez te wakacje dużo kursów. Między innymi
teleportacji. Miało to służyć temu, aby mogły samodzielnie się bronić. Zakon
wiedział, jaka jest sytuacja Hermiony i prosili ją, żeby nie jechała do Hogwart
‘u, ale ona była nieugięta. Wiedziała, że w szkole czeka na nią cała banda
Śmierciożerców, ale nie mogła im pokazać, że jest tchórzem. Jej gryfońska duma
za bardzo ucierpiałaby na tym.
Siostry Granger wróciły do domu. Od razu udały się do pokoju Sophie.
Musiały przedyskutować kilka bardzo ważnych spraw. Rozsiadły się na łóżku
blondynki. Na początku żadna nie wiedziała, od czego ma zacząć. Błądziły
myślami gdzieś daleko. Bały się, obie tak cholernie się bały. Hermiona
nieświadomie chwyciła rękę swojej siostry. Ta w odpowiedzi mocniej ją ścisnęła.
Obie cały czas patrzyły w przestrzeń, jaką miały przed sobą.
- Sophie, co zrobimy? – zapytała lekko
załamującym się od nadmiaru emocji, kumulujących się w niej, Hermiona. – Z tym
wszystkim. – dodała po chwili namysłu.
- Nie wiem. – wyszeptała starsza
siostra. – Po raz pierwszy w życiu nie mam pojęcia, jak mam postąpić. – mówiła
cały czas, a z oczu zaczęły spływać jej łzy. – Tutaj nie a się nic wziąć na
logikę. Jestem bezsilna.
- Najważniejsi są teraz rodzice.
Myślisz, że Śmierciożercy będą chcieli im coś zrobić? – zapytała nieśmiało
Miona.
- Jestem więcej, jak pewna. – odrzekła
Sophie. – Popatrz. Ja należę do Złotej Trójki. Znam wszystkie tajemnice
Wybrańca. Mogłabym wskazać Riddle ‘owi wszystkie jego słabe punkty. Ty jesteś
jedną z czterech najpotężniejszych czarownic, które ogromną siłę zdobyły w tak
młodym wieku. Należysz do Czwórki Marzeń*. Razem jesteśmy mądrością i siłą.
Niepokonane, jeżeli działamy wspólnie. Voldemort, mimo tego, że jesteśmy
Szlamami, zrobi wszystko, żebyśmy działały na jego korzyść. – wyjaśniła. –
Myślisz, że nie byłby w stanie porwać mamy i taty, żeby mieć nad nami kontrolę?
– zakończyła kpiącym tonem, ale i równocześnie przepełnionym niesamowitą
rozpaczą głosem.
Popatrzyła załzawionymi oczami na młodszą siostrę. Hermiona przetwarzała
w myślach wszystko to, co powiedziała jej przed chwilą Sophie. Miała rację.
Jeżeli ktoś ma przesądzić o losach bitwy, działając razem, to tylko one.
Voldemort na sto procent spróbuje je złapać. Niebezpieczeństwem byłoby przebywać
teraz razem. Ułatwiłby mu tylko w ten sposób złapanie ich. Nie mogą do tego
dopuścić.
- Będziemy musiały się teraz rozstać na
czas bitwy, prawda? – zapytała Miona, a w jej oczy zalśniły się niebezpiecznie.
Bała się odpowiedzi.
- Jeżeli chcemy, żeby wszystko potoczyło
się po naszej myśli, to tak. Zdecydowanie nasze drogi będą musiały rozejść się
na jakiś czas. – odpowiedziała stanowczo, pewna tego, co mówi. Odwróciła
spojrzenie, wracając do obserwowania bezgranicznej przestrzeni za oknem.
Dzisiejszy dzień, trzydziesty sierpnia tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątego siódmego roku, był ponury, deszczowy, przytłaczający.
Idealnie odzwierciedlał to, co działo się w duszach wielu angielskich
czarodziei. Strach przed utratą bliskich, obawa przed nadchodzącym jutrem,
niepewność co do swojego postępowania, niezdecydowanie, po której stronie
powinno się stanąć, ale co najważniejsze, pieprzona niemoc, zakorzeniona gdzieś
głęboko w ich umysłach. Niemoc, powodująca gniew, który nigdy nie był dobrym
doradcą odnośnie dalszego postępowania.
- Wymażemy im pamięć. – wypaliła ni z
tego, ni z owego Hermiona. Sophie popatrzyła na nią zdziwiona. Siostra
wyciągnęła ją ze swojego rodzaju letargu, więc nie do końca rozumiała, o co jej
chodzi. – No rodzicom. Niech myślą, że nie mają dzieci. Podłożymy im fałszywe
bilety na samolot. Będą uważać, że są podróżnikami, którzy chcę zwiedzić cały
świat. – wytłumaczyła, spoglądając na Soph. Blondynka spuściła wzrok na ich
splecione dłonie i zaczęła mocno się zastanawiać.
- To zawsze było ich największe
marzenie. Obejrzeć wszystkie zakątki Ziemi. – mruknęła pod nosem. – Robili to,
ale w końcu urodziłam się ja.
- A rok później ja. – zakończyła za
siostrę Miona. Popatrzyły sobie głęboko w oczy.
- Wiesz, że możemy ich już potem nigdy
nie odzyskać? – zapytała blondynka.
- Nie mamy innego wyjścia. – odparła.
Obie nie chciały tego w takim samym stopniu, a jedna bardziej od
drugiej. Wiedziały jednak, że tylko w ten sposób mogą uratować rodziców. Sophie
podniosła się i, nie puszczając dłoni siostry, udała się z nią do salonu,
wcześniej podając dwie spakowane torebki z wszystkimi ich rzeczami. Mama i tata
siedzieli tam, oglądając telewizję. Jednak, kiedy usłyszeli ruch, odwrócili się
w stronę wejścia do pomieszczenia. Gdy zauważyli swój córki na ich twarze
wpełzły szerokie uśmiechy, ale szybko zostały one zmienione w grymasy
przerażenia. Tak, Sophie uniosła w ich kierunku różdżkę. Powiedziała
bezgłośnie, poruszając tylko ustami, „przepraszam”.
- Obliviate. – wyszeptała zaklęcie.
Źrenice państwa, od teraz, Thomson pomniejszyły się i zaszły mgłą.
Dziewczęta patrzyły ze łzami w oczach i bólem, rozrywającym ich serca od
środka, jak znikają z rodzinnych fotografii. W ten właśnie sposób, za pomocą
jednego uroku, jedynego, niby nic nieznaczącego słowa, zniknęły ze świata
Mugoli. Już tam nie istniały.
Wyszły przed dom. Sophie ubrana w ciemne
dżinsy z wysokim sanem, szary sweter z Kermitem, czarne, wysokie kozaczki i
tego samego koloru szalik. Na to nałożyła ciemnoszary płaszczyk (>KLIK<). Hermiona
wyglądała zupełnie inaczej. Do czarnych, dziurawych spodni dobrała tego samego
koloru skórzaną kurtkę i buty sportowe oraz białą, luźną koszulkę i szarą bluzę
z myszkę miki, a ponieważ było dość chłodno, dobrała do tego taki sam szalik,
jak miała Sophie (>KLIK<). Złapały się za ręce i przeteleportowały do Nory. Właśnie
zaczynała się wojna.
____________________________________
* Czwórka Marzeń - określenie Pansy, Hermiony, Ginny i Luny. Tak, jak Złota Trójka ;)