środa, 29 stycznia 2014

Rozdział Czwarty: „Właśnie zaczyna się ich piekło.”

 To teraz sobie ponarzekam, oj tak.
Rozdział krótki, mało zwięzły, bez sensu, przejściowy, występuje jedno przekleństwo, trochę bijatyki, szalona Bella, niebezpieczni Teo i Terry, załamany Bleise, zakochany Draco, odważna Hermiona, przerażona Ginny, nieprzytomna Pansy oraz waleczna Luna. W sumie nic nowego, same nudy.
Dlaczego tak szybko udało mi się skończyć? 
Nie ma zielonego pojęcia. Rozdział pisałam w sumie pięć godzin, nie wliczając małych przerw na to, co oczywiste. Może to dlatego, że ostatnio obejrzałam sobie horror i tak mnie jakoś moja wena postanowiła wrócić na chwilę. Nie wiem, na prawdę.
Kiedy następny rozdział? Szlag wie, tak gładko mówiąc. 
Pozdrawiam serdecznie
Cave.
______________________________

      Stał w swoim prywatnym Dormitorium i przeglądał w ogromnym lustrze. Czarna peleryna idealnie leżała na jego męskim ciele. Spod niej wystawała czarna, skórzana kurtka, pod którą miał założony biały, czysty T –shirt. Ciemne, dżinsowe spodnie opinały mu umięśnione uda. Włosy ułożył na żel i przykrył kapturem. Przejrzał się ostatni raz w lustrze. Wiedział, że nie jedna dziewczyna chce, żeby spędził z nią chociaż noc. Uśmiechnął się do siebie. Odpowiadało mu bycie bogiem wśród płci pięknej. Nałożył srebrną maskę na twarz. Zaraz się zacznie.
      Hermiona i Ginny siedziały w pokoju. Nie odzywały się do siebie. Dobrze wiedziały, że to dziś ma być ten dzień, w którym pożegnają się z murami Hogwartu i nie wiadomo, czy jeszcze tutaj wrócą. Zdawały sobie sprawę, jakie czeka je niebezpieczeństwo. Jednak już nie było odwrotu. Dawno temu, bo na pierwszym roku, obiecały sobie, że będą bronić Hogwartu i słowa zamierzają dotrzymać.
       Usłyszały głośny trzask, piski i mnóstwo przekleństw, dochodzących z Pokoju Wspólnego. Hermiona popatrzyła znacząco na Ginny. Właśnie zaczyna się ich piekło. Teraz wyjdą z bezpiecznego Dormitorium i nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek wrócą. Ruda zacisnęła powieki. Nie chciała płakać, ale nie mogła powstrzymać słonej wody, która cisnęła się na jej policzki. Miona nie wytrzymała i rzuciła się na przyjaciółkę, obejmując ją ramionami z całej siły.
- Wszystko będzie dobrze, Ginny. – trzy tak bardzo banalne słowa. Jednak szatynka nie miała pojęcia, co innego mogłaby teraz powiedzieć. Jej, zazwyczaj pełne pomysłów, głowa aktualnie świeciła pustką. Stała się azylem dla jakichkolwiek rozwiązań.
- Nic już nie będzie dobrze, Hermiono. Oni nas tam zabiją. – wyłkała prosto w ramię Herm. Gryffonce ścisnęło coś serce. Nie mogła patrzeć, jak bliskie dla niej osoby cierpią. Tak bardzo chciałaby, żeby nikt oprócz niej nie musiał znosić tego koszmaru, ale zdawała sobie sprawę, że samej nie da rady.
- Jeżeli mają kogoś zabić, to tylko mnie. Nie pozwolę, żeby coś wam się stało. – zapewniła gorliwie, jakby przekonując samą siebie do prawdziwości tych słów. Nie dane im było dłużej trwać w tej pozycji, ponieważ kolejny głośny huk przywołał je do rzeczywistości.
        Pierwsza do drzwi podeszła Miona. Zacisnęła dłoń na klamce i już miała otwierać drzwi, ale zawahała się. Wzięła pełno powietrza do płuc, by po chwili wypuścić je z głuchym świstem. Nie może się teraz poddać, jest zbyt późno na to. Pchnęła przedmiot, ukazując, co dzieje się po drugiej stronie.
         Grupka pierwszorocznych stała pod ścianą, a jedna z zamaskowanych postaci pilnowała, żeby patrzyli na to, co robi inna. Herm zauważyła Lavender Brown, zwijającą się na środku salonu. Blondynka krzyczała, piszczała i błagała o pomoc; o litość. Nic to jednak nie dawało. Z jej zapuchniętych, czerwonych oczu dało się wyczytać niemą prośbę, skierowaną prosto do kasztanowłosej, na którą aktualnie patrzyła. Miona zacisnęła palce na różdżce. Czas działać, nie da im się tak łatwo złapać nawet, jeśli musi do tego dojść.
- Zastaw ją! – jej własny głos wydawał się dla niej niesamowicie odległy. Zupełnie tak, jakby należał do innej osoby. Nie zastanawiała się nad tym, ponieważ uwaga wszystkich skupiła się właśnie na niej. W Pokoju Wspólnym zapanowała cisza, przerywana jedynie ciężkim oddechem Lav.
- No proszę, proszę. Druga, zaraz po Wybrańcu, zbawczyni świata czarodziejów. – zakpiła zakapturzona postać. Hermiona była pewna, że skądś zna ten głos, który wypełniała nutka szaleństwa. Śmierciożerca lub Śmierciożerczyni, wycelowała swój magiczny atrybut ponownie w bezbronną Gryffonkę. Nie zdążyła jednak nic zrobić, ponieważ Hermiona po raz kolejny postanowiła się wtrącić.
- Powiedziałam, zostaw dziewczynę! Nie po nią tutaj przyszliście! – warknęła. Nie lubiła Brown, nawet się z tym nie kryła, ale nikt nie zasłużył na taki los; żeby skończyć po tym, jak trafi w niego śmiercionośne zaklęcie.
- Masz rację, ale kto nie lubi się czasem trochę zabawić?! – teraz była już pewna. Bellatrix, o niej mówił jej kilka dni temu Draco. Jak mogła być tak głupia i nie wpaść na to od razu?
- Posłuchaj mnie, Lestrange. Po prostu powiedz, czego chcesz i zejdź mi z oczu. – nie wiedziała, jak to się stało, ale w momencie odzyskał chęć do tego, żeby na każdym kroku kpić z niebezpieczeństwa, a już szczególnie, popleczników Czarnego Pana. Przecież żyje się tylko raz, a ona może już za niedługo skończyć życie. Dlaczego ma przestać z niego korzystać? No właśnie.
        Draco stał obok Zabini ‘ego i uważnie przyglądał się Granger. Zaskakiwała go i musiał to niechętnie przyznać nawet przed sobą. Widział, jak na początku bała się wszystkiego, co aktualnie ma miejsce. Chociaż starała się ze wszystkich sił tego nie pokazywać, to z jej oczy i trzęsących się na wszystkie strony dłoni można było czytać, jak z otwartej księgi. Strach, przerażenie, zdesperowanie, niepewność, a nawet chęć ucieczki – wszystkie te emocje kumulowały się w jej drobnym ciele. Zastanawiał się, jak ona może to wszystko znieść. Stała tam, u szczytu schodów i kłóciła się z jego ciotką. Zaimponowała mu również tym, jak szybko odzyskała rezon i chęć do walki.
        I właśnie wtedy uświadomił sobie, że są do siebie bardzo podobni. On też, za każdym razem stara się ukryć uczucia, które nieproszone wdzierają się do jego umysłu. Na różne skrzywienia twarzy pozwalał sobie dopiero wtedy, kiedy był zupełnie sam lub zakładał srebrną maskę, pod którą mógł się skutecznie ukryć. Patrzył na wszystkie tortury, jakie słudzy Voldemort ‘a zapewniają Zdrajcą Krwi, Szlamom i Mugolom. Zacisnął powieki. Nie może zbyt dużo o niej myśleć, bo to może go kosztować wiele cierpienia. Za wiele, jak na jednego człowieka.
- Jak ty się w ogóle śmiesz do mnie odzywać Szlamo?! – wykrzyknęła na całe gardło, zdzierając z twarzy maskę. W trzech, zamaszystych krokach znalazła się obok dziewczyny. Nie zdążyła jednak nic zrobić, ponieważ Hermiona, nie poruszając się nawet o milimetr, wbiła jej swoją różdżkę, prosto w krtań. Zwinność to bardzo przydatna cecha; szczególnie na wojnie.
- Tak, jak na to zasłużyłaś. – odpowiedziała pewnie, a na jej twarz wpłynął szeroki, wredny uśmiech.
     Zauważyła, jak w oczach kobiety pojawia się niesamowita chęć mordu na niej samej. Nie bała się jej jednak. Wiedziała, że musi walczyć; sama dla siebie. Chciała udowodnić tylko swojej osobie, że mimo wszystko potrafi poradzić sobie z niebezpieczeństwem, że może igrać z zabójcami.
        Bella chciała rzucić w nią jakąś, najprawdopodobniej niewybaczalną i bolesną, klątwą, ale w ostatnim momencie ją wyprzedziła. Co prawda, Expeliarmus, nie jest aż tak niebezpiecznym zaklęciem, jak Cruciatus, ale w tym momencie zupełnie wystarczył. Pupilkę Czarnego Pana odrzuciło na kilka metrów w tył, aż uderzyła głową w ścianę. Po Pokoju Wspólnym rozszedł się przeciągły jęk, wychodzący prosto z gardła poszkodowanej. Wszyscy dokładnie widzieli, jak przez chwilę nie może złapać oddechu, aby kilka sekund później móc zaciągnąć się upragnionym powietrzem, jak narkotykiem, do którego narkoman dawno nie miał dostępu.
- Ty dziwko. – wycharczała, nie zdolna jeszcze do normalnego wypowiadania słów. Hermiona zaśmiała się sarkastycznie.
- W twoich ustach, to jak komplement, Bellatrix. – zaśmiała się dziewczyna. Widziała wściekłość, która opanowuje każdą komórkę ciała niebezpiecznej kobiety. No, ale przecież Gryffonka kpi sobie z niebezpieczeństwa.
         W pewnym momencie usłyszała przerażony pisk Ginny. Odwróciła się natychmiastowo. Okazało się, że Ruda tkwi w uścisku jednego z dwóch pozostałych Śmierciożerców. Jak mniema po kolorze skóry, której kawałek wystaje spod czarnej szat – Zabini ‘ego. Weasley jednak zdawała się tego nie zauważyć. Z jej zielonych oczy płynęły łzy. Bała się tego, co się dzieje.
        Już miała zareagować i rzucić jakąś mało szkodliwą w skutkach klątwą w czarnoskórego, ale Portret Grubej Damy ustąpił, ukazując dziurę w ścianie. Do środka weszło dwóch innych Śmierciożerców z Luną i Pansy. Ta druga została wniesiona, ponieważ była nieprzytomna. Nott i Higgs. Przeszło Mionie przez myśl. I nie pomyliła się, to faktycznie byli oni. Zauważyła, jak Bellatrix kiwa ręką w jej stronę, dając znak ostatniej zamaskowanej postaci, że ma się z nią rozprawić. Wystawiła przed siebie różdżkę.
         Draco zrozumiał wiadomość, przekazaną mu drogą gestykulacji. To on miał porwać Granger. Pokiwał twierdząco głową na znak, że zrozumiał i zaczął zbliżać się do dziewczyny. Już dawno zaczęli z chłopakami zastanawiać się nad planem działania, ale nic nie przychodziło im do głowy. Jednak najgorsze było to, że nie mieli pomysłu, jak pomóc dziewczynom.
          Za każdym razem, kiedy rozmawiali na te tematy Zabini wydawał się nieobecny. Gdy tylko wspólnie stwierdzali, że po raz kolejny to, co wymyślili nie nadaje się do niczego darł się, przeklinał, po czym wychodził z pomieszczenia, trzaskając za sobą drzwiami. Blondyn dobrze wiedział, jak jego przyjaciel cierpi. W końcu żaden facet nie chciałby patrzeć na męki swojej ukochanej, bez względu na to, jak wcześniej wyglądała ich relacja. On będzie miał to zapewnione przez najbliższe kilka miesięcy. Możliwe nawet, że Wiewiórka już nigdy więcej nie wyjdzie z Malfoy Manor.
           Na tę ostatnią myśl po jego plecach przeszedł dreszcz niesamowitego obrzydzenia. Do siebie samego, swojej rodziny i tego, że to właśnie w jego domu dzieją się tak potworne rzeczy. Jest coś jeszcze. Bał się. Cholernie martwił się o Granger. Nienawidził się za to uczucie. Wiedział, że ta dziewczyna powinna pozostać mu obojętna, ale do kurwy nędzy tak nie było i on nic na to nie mógł poradzić! Szlag by to wszystko trafił.
- Nie podchodź. – usłyszał jej głos, który teraz zawierał nutkę groźby. Czyżby nie była na tyle inteligentna, żeby domyślić się, że to on? Chciał się uderzyć w czoło, na swoją własną głupotą. Przecież to oczywiste, że ona wie. Przecież tylko gra, żeby Bellatrix nic nie powiedziała. Sądząc po stanie, w jakim jest Parkinson zastosowała się do jego rady i nie powiedziała przyjaciółkom, że to oni po nie przyjdą.
- Nie podskakuj Szlamo. – warknął, rzucając pierwsze zaklęcie. W ostatnim momencie je odbiła, ale drugie trafiło celnie prosto w jej klatkę piersiową.
            Poczuła niesamowite ukłucie od wewnątrz. Upadła na kolana, wypuszczając różdżkę z prawej dłoni. Podparła się jedną ręką o podłogę, a drugą złapała za brzuch. Ból stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Dobrze wiedziała, czym została przeklęta, zdawała sobie również sprawę, kto to zrobił. Nie było innego wyjścia, ale mimo to zawiodła się na Ślizgonie. Myślała, że coś wymyśli, ale on najwyraźniej wolał iść na łatwiznę. Obrzuciła go zbolałym spojrzeniem.
               Klął na siebie w myślach widząc, jak kasztanowłosa na niego patrzy. Zdawał sobie sprawę, że obiecał zadawać jej jak najmniej bólu, ale teraz nie miał innego wyjścia. Każdo inne zaklęcie nie wchodziło w grę. Czarny Pan zażądał od nich bezwzględności i musieli się kurczowo trzymać tej zasady. Bella na pewno doniosłaby mu o jakichkolwiek odstępstwach, a wtedy ich życie byłoby jeszcze bardziej zagrożone, niż jest aktualnie. Wypowiedział formułkę jeszcze raz, a po Pokoju Wspólnym tym razem rozniósł się przerażający pisk Gryffonki. Zacisnął powieki, klnąc na czym tylko świat stoi. Higgs ledwo utrzymywał Lovegood. Ruda natomiast zemdlała z nadmiaru wrażeń. Po chwili to samo stało się z Hermioną.
                Kiedy tylko jej powieki opadły wszędzie stało się tak cicho, że dało się usłyszeć przelatującą muchę. Podszedł do ciała dziewczyny i wziął ją na ręce. Wydawało mu się, że nic nie waży. Była lekka, jak piórko; nie miał żadnych problemów z podniesieniem jej. Pokiwał głową w kierunku zadowolonej kobiety, dając jej tym samym znak, że mogą już opuścić Hogwart.
- Avada Kedavra. – zielony snop światła trafił prosto w jakąś pierwszoroczną dziewczynkę z blond lokami. Jej drobne, blade ciałko osunęło się po ścianie na ziemię. Nie była nic nikomu winna, ale bez ofiar ni mogłoby się obejść. Właśnie takie jest rozumowanie Śmierciożerców.
Aportowali się do Malfoy Manor.

                Obserwował poczynania swoich sług z Bellą na czele. Musiał przyznać, że wypełniała go niesamowita satysfakcja. Na pierwszy rzut oka dokładnie było widać, że zrobił z tych chłopców prawdziwe maszynki do zabijania. Właśnie takich ludzi potrzeba mu było – bezwzględnych i niebezpiecznych, żeby mógł w każdym momencie liczyć na ich dozgonne poddaństwo. Zdawał sobie w pełni sprawę, że gdyby jednak coś poszło nie tak i to Wybraniec wygrał (co oczywiście było niemożliwe, bo to on jest tym lepszym!), to pójdą siedzieć w Azkabanie, a niektórych skażą nawet na pocałunek Dementora. Szczerze? Nie obchodziło go to w nawet najmniejszym stopniu. Każdy musi umieć przetrwać po swojemu, taka jest bolesna prawda.