Możecie być na mnie wściekli i zjechać mnie za wszystko od początku do końca - nic nie powiem.
Możecie tego nie czytać, albo powiedzieć, że jak na tak długa przerwę oczekiwaliście czegoś więcej - w cale nie będę miała o to pretensji.
Wiem, że po całości zawaliłam sprawę i że zwykłe przepraszam nie wynagrodzi wam tego, jak długo musieliście czekać na nowy rozdział, a teraz publikuję coś tak fatalnego. Prawda jest taka, że wściekłam się po tym, jak Word usunął mi całe opowiadanie od początku, bo rzekomo "było szkodliwe dla komputera". Olałam sprawę i dopiero teraz udało mi się odtworzyć rozdział, ale nawet w połowie nie podoba mi się tak jak tamten usunięty.
Prawda jest taka, że zamierzam skończyć z pisaniem fanfiction i zamierzam w końcu zacząć publikować 'coś swojego'. Nie wiem, ile jeszcze zajmie mi zamknięcie wszystkich spraw, związanych z tym, co teraz zrobię. Może rok, może trochę więcej. Postanowiłam po prostu doprowadzić wszystko do końca i dopiero wtedy zacząć myśleć nad czymś innym.
Nie zanudzam już was, bo wiem, że to i tak bez sensu.
Dobranoc,
Cave xoxo
__________________________________
Hermiona już od kilku godzin biegała w
tę i z powrotem, starając się jak najbardziej pomagać członkom Zakonu Feniksa.
Z przyjaciółkami rozdzieliła się już dawno temu, nie miały innego wyboru. Mocny
wybuch spowodował, że jedna z kamiennych ścian rozsypała się i musiały przednią
uciekać, w efekcie czego już później się nie odnalazły. Miona nawet nie
próbowała tego zrobić. Wiedziała, że to bez sensu. Zamieszanie na dziedzińcu
było za duże, żeby miały na to jakiekolwiek szanse.
Zmęczona ciągłą walką nie tylko ze
Śmierciożercami, ale i z samą sobą, szatynka usiadła pod ogromnym kamieniem.
Wiedziała, że nie powinna była tego robić, bo gdyby jeden z wrogów natrafił na
nią, to nie miałaby szansy na ucieczkę, ale nogi powoli odmawiały jej
posłuszeństwa. Nie miała już siły. Serce biło jak oszalałe, boleśnie obijając
się o klatkę piersiową, a płuca piekły od przyspieszonego oddechu, jakby za
chwile miało je rozerwać. Przełknęła ślinę, krzywiąc się mocno, ponieważ suche
od kurzu, unoszącego się w powietrzu, gardło sprawiało wrażenie, jakby ktoś
wbijał w nie miliony szpilek. Mocniej zacisnęła palce na różdżce, nieznacznie
wyglądając ze swojego schronienia. Musiała być nadzwyczajnie ostrożna.
Poczuła ukłucie w piersi, kiedy
zobaczyła stosy martwych ciał i ruiny, jakie pozostały po jej ukochanej szkole.
To właśnie w tym zamku przezywała zarówno swoje najszczęśliwsze jak i najgorsze
momenty życia. To tutaj poznała swoje najlepsze przyjaciółki oraz jak się
później okazało, miłość. Powstrzymała gorzkie westchnienie na samo wspomnienie
o Draco. Chciałaby, żeby teraz był tutaj, obok niej i wspierał ją najlepiej jak
tylko potrafi.
Była pełni świadoma tego, że jest
samolubna. Przecież chłopak mógł potrzebować pomocy z poważniejszego powodu niż
głupia samotność, ale nie potrafiła zmienić swojego toku myślenia. W końcu
wojna jest takim czasem, podczas którego należy najbardziej bać się o siebie, a
nie o wszystkich dookoła. Uderzyła głową w kamień, który miała za sobą.
Zdecydowanie zbyt długo przebywała ze Ślizgonami i niestety, dziewczynie
udzieliło się ich bezsensowne myślenie. Była Gryffonką, do jasnej cholery!
Przede wszystkim powinna martwić się o swoich przyjaciół, a dopiero w drugiej
kolejności o siebie.
Powoli wysunęła się ze swojego schronu
i mieszając sie z tłumem walczących ludzi, ruszyła w kierunku wnętrza ruin.
Zdziwiło ją to, że Harry, Ron, albo Sophie tak długo stamtąd nie wychodzą. Na
pewno natknęli się na coś ciekawego, a ona przecież nie mogła przegapić takiej
okazji. Ta chwila odpoczynku zdecydowanie była dla niej wręcz zbawienne.
-
Drętwota! - krzyknęła, kiedy tylko dostrzegła mężczyznę w podeszłym wieku,
którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Mierzył prosto w nią, więc
musiała się jakoś bronić, a do czarnej magii nie miała zamiaru się posuwać. Od
tego byli inni. Ona chciała po prostu chronić swoją szkołę przed całkowitym
zniszczeniem.
Odetchnęła głęboko, ponownie ruszając
przed siebie. Szybko jednak zawróciła, kiedy zauważyła tak dobrze znane jej
blond włosy. Wiedziała, że obecność Malfoya w tym samym miejscy, co siostry
Hermiony i jej przyjaciół nie może oznaczać niczego przyjemnego w skutkach.
Szczególnie, kiedy Dracon przebywał ze swoimi dawnymi pachołkami. Miona była
szczerze zawiedziona, widząc go w ich towarzystwie. Liczyła na to, że chłopak
całkowicie zerwał ze swoim poprzednim życiem. Czy mogła mu zaufać, kiedy ten
fakt nie był do końca prawdą?
Zatrzymała się, kiedy Smok wszedł do
pokoju życzeń. Nie mogła pójść za nim, przecież nie wiedziała, gdzie chciał się
znaleźć. Zaklęła pod nosem, uderzając z całej siły stopą w podłogę. Syknęła,
czując tępy ból, rozchodzący się po całej nodze. Powinna bardziej panować nad
swoimi emocjami.
-
Herm? - odwróciła się, słysząc delikatny głos Ginny. Uśmiechnęła się szeroko,
wiedząc swoją rudą przyjaciółkę. Nie czekając na nic więcej rzuciła się w jej
ramiona i mocno przytuliła do siebie. Jednak kiedy dziewczyna nie odwzajemniła
uścisku szybko zorientowała się, że nie wszystko jest tak, jak powinno.
Odsunęła od siebie pannę Weasley na długość ramion i zmierzyła badawczym
spojrzeniem.
-
Gin, możesz mi wytłumaczyć, co ci się stało? - zapytała przerażona wyglądem
płomiennowłosej. Była jeszcze bledsza niż zazwyczaj, a z jej oczu zniknęły
zadziorne iskierki. W dodatku była przerażająco zimna, jakby ktoś już ją zabił.
Granger otworzyła szeroko oczy, zdając sobie sprawę z tego, co mogło ją
doprowadzić do aż takiego stanu rozpaczy. - Ginny, chyba nie chcesz mi
powiedzieć, że ty skorzystałaś z tego, czego nauczył nas Syriusz! Do jasnej
cholery, przecież to było niebezpieczne! - krzyknęła, przez co natychmiast
została zgromiona spojrzeniem przez rudą.
-
Ratowałam twoją siostrę, więc powinnaś mi być wdzięczna - syknęła, zaciskając
dłonie w pięści. Pokiereszowana twarz Miony pobladła, a ona poczuła, jak ziemia
osuwa jej się spod stóp. Nie chciała wierzyć w to, że Sophie coś sie stało,
przecież zawsze była najlepsza w tym co robi! - Miona spokojnie, już wszystko
jest dobrze. Na szczęście zareagowałam w miarę szybko, bo stałam tylko kilka
metrów od miejsca, w którym dostała zaklęciem. Teraz jest już z Harry'm, i Ronem
w pokoju życzeń, gdzie starają sie znaleźć jednego z ostatnich Horkruksów.
Hermiona błagam cię, nie zemdlej mi tutaj.
-
Wszystko w porządku Gin. Wszystko jest w porządku - wyszeptała dziewczyna,
opierając się o ścianę. Nie mogła zemdleć, przecież wszystko było dobrze.
Weasley zareagowała w odpowiednim momencie, dzięki czemu nie stało się nic
złego.
-
Hermiono, powinnyśmy się ruszać. Nie wolno nam stać w jednym miejscu, bo źle
się to dla nas skończy.
-
Wiem Ginny, ale zupełnie nie mam pojęcia, gdzie jeszcze możemy iść - wzdycha,
ale rusza przed siebie, kiedy robi to jej przyjaciółka. - Wiesz, wydaje mi się,
że jestem dzisiaj bezużyteczna. Wszyscy walczą w obronie Hogwartu, a ja nie
potrafię wypowiedzieć jednego, głupiego zaklęcia. Nie potrafię kogoś zabić -
kręci głową, krzyżując ręce na klatce piersiowej, ostrożnie schodząc po
schodach. Domyśliła sie, że Gryffonka prowadzi ja proso do lochów. Może liczy
na to, że znajdą tam Diabła?
-
To nic złego, Miona. Pokazujesz tylko, że jesteś dobrym człowiekiem.
Brązowowłosa nie odzywa się, nie chcą
kontynuować tej rozmowy. Słowa Ginny nawet w najmniejszym stopniu nie zmieniły
jej nastawienia do tego wszystkiego. Czuła, że nie do końca wywiązuje się ze
swoich obowiązków względem ukochanej szkoły. Przecież nie zrobiła wszystkiego,
co w jej mocy.
Pokręciła głową, chcąc wyrzucić z niej
niechciane myśli. Musiała skupić się nad tym, co dzieje się dookoła, bo w innym
przypadku sama może strzelić sobie jakimś zaklęciem w głowę. Niepewnie złapała
Ginny za dłoń, od razu oplatając jej palce swoimi. Potrzebowała pewności, że
przyjaciółka w dalszym ciągu była obok niej. Uśmiechnęła się do siebie
delikatnie, kiedy dziewczyna odwzajemniła uścisk.
~*~
Po dojściu do lochów i zastaniu tam
jedynie sterty gruzów, szybko wróciły na dziedziniec, gdzie walka w dalszym
ciągu toczyła się w najlepsze Hermiona bała się, że działania wojenne nie
skończą się, dopóki ostatni wojownik nie padnie trupem. Obawiała się również
tego, że po stronie Zakonu było znacznie mniej walczących. Klęła na siebie w
myślach za takie myślenie, ale nie potrafiła inaczej.
-
Już świta - usłyszała delikatny głos przyjaciółki. Pokiwała głową jakby była w
amoku i spojrzała pół przytomnym wzrokiem na niebo. Miała już tego wszystkiego
dość, chciała to wszystko jak najszybciej zakończyć.
W pewnym momencie poczuła, jak ktoś
popycha ją i razem upadają na ziemię. Wydała z siebie zduszony krzyk, szeroko
otwierając oczy. Różdżka, którą wcześniej wsadziła za pasek spodni, mocno wbiła
się w prawe biodro dziewczyny, przez co z jej gardła wydobył się przeciągły
jęk. Podniosła się na łokciach, mierząc zdziwionym wzrokiem Terrence'a, który z
kolei chciał zabić ją spojrzeniem. Kątem oka zauważyła, że Weasley również nie
uniknęła bliższego spotkania z podłożem.
-
Czy ciebie do końca popierdoliło, Granger? - syknął Ślizgon, zgrabnie podnosząc
się na równe nogi. - Jakbyście nie zauważyły, jesteśmy w samym centrum wojny, a
wy obie wyglądałyście, jakbyście oglądały romantyczny zachód słońca nad jakimś
pierdolonym morzem - dodał, rzucając jakimś niezidentyfikowanym dla nich
zaklęciem w jednego ze zbliżających się do nich mężczyzn.
-
Soko jesteś taki bohaterski, Higgs, mogłeś się postarać o jakiś łagodniejszy
upadek - odpyskowała rudowłosa, również wkręcając się w wir walki. Hermiona
wstała z ziemi, wydobywając różdżkę zza paska. Wiedziała, że jej zaklęcia,
chociaż silne, nie przydadzą się na zbyt wiele, ale zmierzała przynajmniej
stwarzać pozory. Nie chciała, żeby później zarzucono jej, że nie chciała bronić
Hogwartu.
Wycofała się powoli z powrotem do wnętrza
szkoły, chcąc poszukać dla siebie jakiegoś innego zajęcia. Może przy odrobinie
szczęścia trafi na grupkę zagubionych pierwszoklasistów, których niezwłocznie
trzeba będzie objąć ochroną. Wiedziała, że zachowuje się jak tchórz i dokładnie
tak się czuła, ale nie miała na to żadnego wpływu. Najwyraźniej była tchórzem.
-
Nie tak szybko, Granger - zacisnęła szczęki, słysząc za sobą głos blondyna.
Jego towarzystwa najmniej w tamtym momencie potrzebowała. - Nie uważasz, że
akcja dzieje się gdzieś zupełnie indziej? - nie odezwała się nawet słowem,
kiedy chłopak pociągnął ja za nadgarstek i przyparł swoim ciałem do ściany.
-
Nie denerwuj mnie, Malfoy. Właśnie szłam sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje
pomocy, więc z łaski swojej złaź mi z drogi - przewróciła oczami, odpychając go
od siebie. O dziwo, nie miała z tym większych kłopotów, więc już po chwili z
powrotem szła przed siebie, bijąc się ze swoimi myślami.
-
Nie wiem, kim jesteś, ale oddaj mi moją Granger, bo nie jesteś nawet jej marną
poróbką - odwróciła się zdziwiona o sto osiemdziesiąt stopni. Uważnie
obserwowała plecy odchodzącego chłopaka, wręcz wypalając w nich dziurę.
Czy to jest właśnie to, czym stała się
w związku z ostatnimi wydarzeniami? Swoją kopią? Ale dlaczego tylko on to
zauważył? Owszem, udawała przed nimi wszystkimi, że wróciła do siebie, ale czy
to oznacza, że Draco zna ją aż tak dobrze? Ile czasu w takim razie musiał
spędzić na obserwowanie jej? Tak bardzo chciała poznać odpowiedzi na wszystkie
te pytania. Już nic nie wiedziała. Była jednak pewna tego, co powinna w tamtym
momencie zrobić. Przede wszystkim musiała pokazać sobie, że jest silna. Musiała
pokazać jemu, że nie miał racji.