Tak na dobre rozpoczęcie roku.
Jak się czujecie z tym, że jutro do szkoły? Ja myślę nad małymi wagarami (ale cii) ;d
Życzę miłej lektury :)
enjoy, Cave.
___________________________________
Zjawiły się na działce Weasley ‘ów z głuchym trzaskiem. Od razu
przyciągnęły wzrok wszystkich zgromadzonych. One jednak nie zwracały na nich
uwagi. Stały przytulone do siebie. W końcu Harry podszedł do nich
zaniepokojony. Dotknął lekko ramienia Sophie. Dziewczyna popatrzyła na niego
załzawionym spojrzeniem i rzuciła mu się w ramiona. Hermiona uśmiechnęła się
blado i powędrowała w stronę dziewczyn. Ginny od razu ją przytuliła.
- Wymazałyśmy im pamięć. – powiedziała
lekko załamującym się głosem. Poczuła, jak uścisk Rudej zacieśnia się. Właśnie
tego potrzebowała. Nie słów, a obecności przyjaciółek.
- Spokojnie Miona. Na pewno wszystko się
ułoży. – szeptała pocieszająco Pansy, wtulona w plecy szatynki.
- Dobra, nie ma, co się nad sobą użalać!
Idziemy przygotowywać się na dzisiejszy wieczór! – rozkazała Hermiona,
uśmiechając się blado.
Wszyscy byli już pod namiotem, gdzie odbywało się wesele Bila i Fleur. Młodzi
tańczyli właśnie swój pierwszy taniec. Hermiona stała gdzieś z boku wraz z
Pansy, Ginny i Luną. Miała a sobie koronową, jasnoróżową sukienkę i wysokie,
czarne szpilki. Oczywiście nie zapomniała o bezpieczeństwie. Do uda miała
przymocowaną różdżkę. Była wręcz pewna, że dziewczyny postąpiły tak samo.
Dźwięki piosenki zamilkły. Goście zaczęli bić gromkie brawa. Teraz
dopiero zaczęła się zabawa. Wszyscy rozmawiali ze sobą, tańczyli, jedli, śmiali
się. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem. Nikt nie wyglądał tak, jakby odczuwał
panujący dookoła strach, spowodowany ostatnimi wydarzeniami. Czyli jednak pani
Weasley miała rację. Takie wydarzenie dobrze wpłynęło na samopoczucie
wszystkich.
W pewnym momencie poczuła, jak ktoś kładzie jej ciepłą dłoń na ramieniu.
Odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętego do ucha do ucha Rona. Widać było, że
chłopak jest trochę zestresowany. Uśmiechnęła się delikatnie, żeby dodać mu nieco
otuchy. Co prawda nie wiedziała, w czym, ale nie ważne.
- Hermiono, czy nie chciałabyś może ze
mną zatańczyć? – wyjąkał chłopak, zadziwiająco piskliwym głosikiem. Dziewczyna
nic nie odpowiedziała, tylko pokiwała twierdząco głową i już po chwili pląsała
na prowizorycznym parkiecie.
To dziwne, ale wyobrażała sobie, jakby to było, gdyby zamiast z bratem
swojej przyjaciółki tańczyła z pewnym blond Ślizgonem. Chciałaby znów poczuć,
jak obejmuje ją swoimi silnymi ramionami i usłyszeć, jak bije jego serce. Tak,
wtedy na polanie, dokładnie mogła wsłuchać się w jego regularny rytm.
Przypomniała sobie zapach perfum Draco. Były zdecydowanie bardziej męskie,
wyszukane niż zapach Gryfona. Zapragnęła po raz kolejny skosztować jego
chłodnych warg. Poczuć zimne dłonie na swoim rozgrzanym ciele. Chłód Malfoy ‘a
przenikał nawet przez jej bluzę.
Jest jeszcze jedna, zasadnicza różnica pomiędzy tymi dwoma chłopakami.
Ron był bardziej typem przymilającego się wszystkim, pragnącego dostać wszystko
to, czego chce, ale natychmiast. I najlepiej tak, żeby on sam nie musiał
wkładać w to najmniejszego zaangażowania ze swojej strony. Czasami Hermiona
porównywała go do rozlazłych kluch. Każdej dziewczynie chwalił się, jakie to on
ma mięśnie, a tak naprawdę nie mogły one równać się nawet z umięśnieniem Harry
‘ego. Był porywczy i nie panował bardzo często nad tym, co mówi. Ostatnie
zdanie i racja musiały leżeć po jego stronie, bo obrażał się, jak mała
dziewczynka. Był raczej typem wiecznie obrażonej primadonny. Nie umiał schować
swoich emocji.
Draco natomiast potrafił zachowywać się, jak na dorosłego mężczyznę i
arystokratę przystało. Jego twarz nie ukazywała ani jednej, najmniejszej
emocji. No, może z wyjątkiem tego cholernego chłodu i opanowania, które tylko
sprawiały, że był jeszcze bardziej przystojny. Potrafił panować nad sytuacją i
swoim zachowaniem. W każdy swój, najmniejszy nawet sukces, włożył pełne
zaangażowanie. Jego umięśnione ciało przyciągało spojrzenia praktycznie całej
żeńskiej części Hogwart ‘u. Jednak był, co najważniejsze, niegrzecznym
chłopcem, wręcz łobuzem, a Hermiona uwielbiała typów spod ciemnej gwiazdy. I
tego obawiała się najbardziej. Jak długo uda jej się jeszcze nie zwracać na
Ślizgona najmniejszej uwagi? A może ona już się w nim zakochała? Nie, przecież
to niemożliwe!!
I wtedy poczuła ten dziwny niepokój. Otworzyła oczy, które przymrużyła
pod wpływem emocji. Rozejrzała się dookoła. Niby nic się nie zmieniło. Wszyscy
dalej bawili się w najlepsze. Jednak coś nie dawało jej spokoju. Zauważyła, że
jej przyjaciółki stoją w jednym z rogów i rozmawiają o czymś zawzięcie.
Przeprosiła Rona i udała się w ich kierunku.
- Co się stało? – zapytała, obserwując
jak Pansy wymachuje rękami, tłumacząc coś Lunie i Ginny.
- Też masz dziwne przeczucie, że za
chwile stanie się cos złego? – Herm przytaknęła głowa w odpowiedzi na pytanie
Rudej. I właśnie wtedy to się stało.
Dookoła zaczęli latać Śmierciożercy. Przyjaciółki rozdzieliły się i
zaczęły rzucać zaklęcia we wszystkie strony. Hermiona, w przypływie
świadomości, wezwała swoją i Sophie torebkę z całym dobytkiem. Oczywiście przed
weselem dopakowały tam jeszcze kilka rzeczy swoich przyjaciół. Odnalazła
wzrokiem siostrę i pobiegła w jej stronę, odbijając zaklęcia, które leciały w
jej stronę.
- Trzymaj, Soph. – powiedziała, podając
blondynce torebkę. Ta popatrzyła na nią dziękującym spojrzeniem.
Wiedziały, że muszą się teraz rozstać, żeby wygrać. Nie ma innej opcji.
Schowały się pod jakimś stolikiem, żeby zyskać choć chwilę na pożegnanie.
Splotły swoje place i popatrzyły głęboko w oczy. Nawet ich tęczówki różniły się
tak bardzo. Hermiony były ciemne,
czekoladowe, a Sophie jasne, niebieskie.
- Nie daj się zabić, siostro. –
powiedziały równocześnie i przytuliły się po raz ostatni.
Blondynka pobiegła do Harry ‘ego i Rona, a szatynka do Pansy, Ginny i
Luny. We cztery złapały się za ręce, by po chwili zniknąć z głuchym trzaskiem z
pola walki. Znalazły się na samym środku dworca kolejowego w Londynie. Herm
rozejrzała się dookoła. To tutaj przychodziła z rodzicami, kiedy jechali do
babci.
- Gdzie my jesteśmy? – zapytała Pansy, z
niedowierzaniem obserwując to, co dookoła niej się znajduje.
- Wschodni Londyn. – wyszeptała Miona. –
Witajcie w świcie Mugoli. – zaśmiała się, patrząc na przerażone twarze
przyjaciółek. Zaczęła grzebać w torebce, idąc w kierunku toalet. Oczywiście
dziewczyny podążyły a nią.
- Czego ty tam tak szukasz? – zapytała
Ginny, kiedy dotarły na miejsce. Gryfonka nic nie odpowiedziała, tylko zaczęła
po kolei obdarowywać dziewczyny ubraniami.
Po piętnastu minutach każda była już gotowa. Miona miała na sobie dżinsowe,
ciemne spodnie z przetartymi kolanami, czarne trampki, ciemną bluzę z kapturem,
który założyła na głowę, czarną, skórzana kurtkę i zwykły T – shirt. Jej
przyjaciółki wyglądały podobnie. Nie mogły rzucać się w oczy, żeby nie
przyciągać do siebie wzroku innych ludzi. Ubrania musiały być również wygodne,
aby w razie czego, dały radę uciekać.
- Co teraz robimy? – zapytała Pansy,
patrząc jak Miona pomniejsza torebkę i wkłada ja do kieszeni spodni, a różdżkę
za pasek.
- Wszystko, żeby nie dać się złapać
Śmierciojadom. – odparła Hermiona. – Może chcecie pozwiedzać Londyn nocą? –
zaproponowała, widząc jak dziewczyny patrzą na nią z dezaprobatą.
- Prowadź! – rozkazała podekscytowana
Luna.
Miona od razu poszła do swojego ulubionego miejsca – nad Tamizę. Tam
usiadły nad jej brzegiem i, każda pogrążona we własnych rozmyślaniach, patrzyła
w przestrzeń. Nie rozmawiały ze sobą, tylko obserwowały, ale zdawały się nie
widzieć żadnych widoków.
Ginny myślała o Bleise ‘ie. Zastanawiała się, co on teraz może robić.
Czy jest bezpieczny? Miała ogromną nadzieję, że tak. Nie wiedziała, co by
zrobiła, gdyby okazało się, że jej chłopakowi cos mogło się stać. On musiał
przeżyć, dla niej. Na samą myśl, że ukochany cierpi jakiekolwiek katusze po
policzku potoczyła jej się diamentowa łza. Od razu starła ją wierzchem dłoni.
Nie mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek emocje. Nie teraz, kiedy trwa wojna.
Luna zastanawiała się nad tym, czemu przez ostatnie kilka dni jej blond
głowę nawiedza obraz Higgs ‘a. No dobrze, niby był przystojny i tak dalej, ale
przecież to Ślizgon! Jeden z czwórki książąt Slytherin ‘u, którzy jej
nienawidzą. I z wzajemnością! Raz nawet przyśniło jej się, że jest z nim w
jakimś romantycznym miejscu i całują się zachłannie. Kiedy tylko rozpoznała
twarz chłopaka obudziła się z głośnym krzykiem. Całą winę zrzuciła oczywiście
na Grzęźlaki, które tępiła ostatnio z tatą. Jak widać bezskutecznie.
Myślami Pansy zawładnął obraz Teodora. On z całej tej porąbanej czwórki
potrafił zachowywać się najnormalniej. Nie wyzywał jej, czasami nawet posyłał
jej uśmiechy. Ale nie takie kpiące, czy wredne. Normalne, szczere, pociągające.
Na sama myśl w jej brzuchu obudziło się stado motyli. Nie wiedziała, jak nad
nim zapanować. A tak w ogóle, czy mrowienie w podbrzuszu nie jest oznaką
zakochania się?!
Najbardziej zagmatwane myśli miała Hermiona. Po pierwsze cały czas była
nimi przy Sophie. Zastanawiała się, co może robić jej siostra, gdzie jest i, co
najważniejsze, czy jest bezpieczna? Podwinęła prawy rękaw bluzy i zerknęła na
nadgarstek. Miała tam wytatuowane imię swojej siostry. Jednak nie był to zwykły
tatuaż. Jeżeli Soph znajdzie się w niebezpieczeństwie, to będzie ją piekł.
Jednak, mimo wszystko bała się. Cholernie bała się o swoją jedyną siostrę.
Drugą sprawą, która nie dawała jej spokoju, był oczywiście blondyn.
Malfoy, to już chyba na stałe zadomowił się w jej umyśle i nie planował żadnej
wyprowadzki. W ogóle, jak można myśleć o kimś dwadzieścia cztery godziny na
dobę?! To choroba! Bardzo poważna, która nazywa się … Nie, wcale nie!
Usłyszały, jak cos porusza się w krzakach za nimi. Od razu, wyrwane ze
swoich rozmyślań, odwróciły się w tamtym kierunku. Z zarośli wyłoniły się
cztery zakapturzone postacie, a na twarzach miały srebrne maski. Śmierciożercy.
Dziewczęta od razu stanęły na nogach i wzięły różdżki do rąk. Poplecznicy
Czarnego Pana zbliżali się niebezpiecznie, a one nie miały gdzie uciec. Gdyby
wpadły do rzeki, to utopiłyby się. Hermiona rzuciła w nich zaklęciem
niewerbalnym, ale chybiła. Śmierciożerca, w którego celowała, znalazł się
momentalnie obok niej.
- No to teraz żeście wpadły. – kiedy
rozpoznała właściciela, do którego należy głos, pomyślała, że krew ja zaleje.
Zaczęła się z całej siły wyrywać.
- Malfoy, ty skretyniały, pieprzony,
idiotyczny, arystokratyczny dupku! Masz mnie natychmiast puścić!
- Spokojnie, Granger. – było słychać, że
chłopaka ewidentnie bawi ta sytuacja. – Mamy wam tylko powiedzieć, że Snape
załatwił coś w Ministerstwie i nie musicie martwić się, że was namierzą. –
poinformował i wypuścił Gryfonkę. Ta popatrzyła tylko na niego spod byka.
- Do zobaczenia w Hogwarcie. – usłyszeli
głos Zabini ‘ego. Od razu wszystkie spojrzenia zwróciły się w stronę jego i
Rudej. Wszystko wskazywało na to, że przed chwilą się całowali.
- Pa. – wymamrotała pod nosem Ginny. Na
jej policzkach widniały dwa wielki rumieńce. Tak naprawdę nie wiedziała, czy
purpura była spowodowana podnieceniem, czy tym, że wszyscy na nią patrzą.
Obstawiała i jedno i drugie.
Chłopaki teleportowali się. Hermiona zaczęła głośno kląć pod nosem. W
ogóle, jak on śmiał jej dotykać? Ba, zbliżać się na więcej, niż pięć metrów!
Zaczęła iść w stronę miasta. Tam przynajmniej będą mogły wmieszać się w tłum i
uciec. Debilni Śmierciożercy. Herm nawet nie zauważyła, kiedy doszła do lamp, a
tym samym początku miasta. Oczywiście jej przyjaciółki nie mogły poradzić sobie
z tempem, jakie im narzuciła. W końcu Ginny nie wytrzymała i stanęła butnie w
miejscu. Zacisnęła powieki oraz pięści tak, że aż pobielały jej kostki.
- Hermiona Granger! – krzyknęła
rudowłosa. Przyjaciółka od razu odwróciła się w jej kierunku ze zdziwieniem na
twarzy. – Jeżeli w tym momencie nie zwolnisz, to ja się teleportuję w inne
miejsce! – zastrzegła.
- Dobra, dobra! Spokojnie. – mruknęła
szatynka, podnosząc ręce w geście obronnym. – Mam pytanie, możemy iść zobaczyć,
co z moim starym domem? – zapytała, wyczekująco patrząc na towarzyszki. Te
tylko zgodnie pokiwały głowami.
Po piętnastu minutach marszu i luźnych rozmów dotarły na miejsce. Jednak
to, co tam zastały sprawiło, że krew w żyłach Hermiony zastygła. Szczątki jej
dawnego domu właśnie dopalały się, a stała nad nimi grupa Śmierciożerców. Teraz
Miona wiedziała, że podjęły z Sophie bardzo dobrą decyzję, odnoście wymazania
pamięci rodzicom. Teraz najprawdopodobniej albo zostaliby uprowadzeni przez
popleczników Vldemorta, albo nie żyli. W pewnym momencie jedna z zakapturzonych
postaci odwróciła się w stronę, gdzie stały. Od razu weszły bardziej za
kamienną ścianę. Niestety, zostały zauważone.
- Tam! Tam są jacyś Mugole! – krzyknął
jeden z nich i ruszył w stronę przyjaciółek.
- Uciekamy, czy najpierw chwilę się
pobawimy? – zapytała Ginny, obserwując reakcję dziewczyn.
- Jeżeli zostaniemy, to będzie to dla
nas bardzo duże ryzyko. – mruknęła Hermiona. Już wiedziały, co zrobią.
- Nie zadni Mugole, wy Śmierciojadzki! –
zawołała Pansy. Wszystkie cztery zaczęły się śmiać. Wiedziały, że mogą zginąć,
ale czego nie robi się dla dobrej zabawy.
- To te cztery, które Czarny Pan chce
zabić osobiście. – wysyczał jeden z nich. – Drętwota! – wypowiedział formułkę.
W ostatnim momencie schowały się za ścianą, w którą trafił snop
magicznego światła. Teraz dopiero zaczynała się walka. Na zmianę Śmierciożercy
i Czwórka Marzeń traktowali się wyszukanymi formułkami, którymi chcieli się
nawzajem wyeliminować. Oczywiście dziewczęta nie poddawały się za wszelką cenę.
Nie chciały tutaj długo być, tylko chwilę poćwiczyć nie w normalnych,
bezpiecznych warunkach, jakie dawały sale ćwiczebne Zakonu Feniksa, a naprawdę.
Zamierzały poczuć adrenalinę, spowodowaną wysokim niebezpieczeństwem i, jak to
jest walczyć z prawdziwymi Śmierciożercami. Musiały zgodnie przyznać, że kukły
nie są w stanie zastąpić prawdziwych osobników.
W końcu jednak, kiedy znikąd zaczęły pojawiać się błękitne mgły,
poruszające się z zawrotną prędkością, którymi byli członkowie zakonu,
postanowiły się ewakuować. Złapały Hermionę za ręce, a ta teleportowała się z
głuchym trzaskiem w bezpieczne miejsce. Okazało się, że podświadomie wybrała
galerię handlową, otwartą dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zerknęła na
ogromny zegar. Pierwsza w nocy. Muszą przeżyć jeszcze jakoś ten dzień, a
później jadą do Hogwart ‘u.
- Gdzie my jesteśmy? – zapytała przerażona
Pansy.
- Gdziekolwiek byśmy nie były, tutaj
jest zajebiście. – pochwaliła Ginny, wyglądając przez szklaną szybę na kilkaset
ludzi, odwiedzających sklepy z ubraniami.
- Skoro wszyscy są zadowoleni, to nie
wychodzimy stąd przez całe jutro, a później aż do godziny dziewiątej, bo o wpół
do dziesiątej mamy pociąg do Hogwart ‘u. – mruknęła Hermiona, grzebiąc w
torebce, którą powiększyła. – Jest tutaj tez kilka zamkniętych sklepów. Między
innymi meblowy i to właśnie tam idziemy. – dodała, wyciągając suche bluzy,
które dziewczęta na siebie założyły.
- A po co tam? – zapytała Luna, z
zaciekawieniem obserwując sklep ze zwierzętami.
- Żeby się choć chwilę przespać. Mamy
czas do dziesiątej, bo później otwierają sklep. – poinstruowała i z uśmiechem
wyszła z, jak się okazało, toalety. Wsiadła do windy, a za nią zaciekawione
przyjaciółki.
Szatynce śmieć się chciało, kiedy widziała przerażone i jednocześnie
podekscytowane twarze przyjaciółek. Wiedziała, że Mugolski świat wywrze na nich
zdziwienie, ale nie aż takie. Nawet, gdy winda zatrzymała się, informując o
tym, na jakim piętrze się znajdują, one popatrzyły niepewnie na głośniki i
chciały je rozbierać, żeby wyjąć z nich przemiłą panią, bo przecież Mugole nie
znają się na magii, a co za tym idzie te pudełeczka nie mogą być zaczarowane.
Dopiero Miona wytłumaczyła im, na czym polega cała „magia” radiowęzłów.
- Zaraz, zaraz. – powiedziała Pansy,
stając w miejscu. – Nie uważasz, że Mugole padną na zawał, kiedy zobaczą, jak
śpimy w zamkniętym sklepie? – zapytała, widząc jak przyjaciółki patrzą na nią
wyczekująco. Hermiona uśmiechnęła się wrednie.
- Od czego mamy różdżki? – zapytała
retorycznie i rzuciła na nie wszystkie Zaklęcie Kameleona. Następnym był urok,
dzięki któremu przeszły przez szybę. Później już tylko każda wybrała sobie
łóżko i niemalże natychmiastowo zmorzył je sen.