piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział Trzynasty: "One zdecydowanie nie są, kurwa, normalne."

Uwaga, uwaga! Nadaję ogłoszenie!
Z przykrością stwierdzam, że jestem zmuszona dodać dziś na blogu nowy rozdział. Łączę się z wami w bólu, ponieważ zawiera on zapewne wiele błędów, których nie byłam w stanie wyłapać, a najprawdopodobniej wręcz rażą po oczach! Co więcej - stylistyka i składnia poszły razem w krzaki, w wiadomych celach! 
Proszę o wybaczenie mojej decyzji, dotyczącej publikacji tego, bądź co bądź, niedopracowanego rozdziału, ale boli mnie palec, więc w silnym stopniu oddziałuje to na moje myślenie, które w momencie staje się zupełnie nie logiczne!
Serdecznie pozdrawiam wszystkich i zapraszam do czytania,
President Cave Iniminicum.
_______________________________

         Hermiona obudziła się dużo wcześniej, niż Draco. Ostrożnie wyplątała się z jego objęć, starając się go nie obudzić i podeszła do torebki Sophie, w której blondynka trzymała wszystkie rzeczy. Odszukała w niej dresowe, czarne spodnie oraz tego samego koloru bokserkę, bluzę, bieliznę i skarpetki. Musiała mieć na sobie coś wygodnego, mało rzucającego się w oczy, a to właśnie takie było. Szybko przebrała się w pokoju, a ciuchy, w których spała wpakowała tam, skąd wzięła czyste rzeczy. Rozczesała swoje długie włosy, które z każdym miesiącem zaczynały być coraz bardziej proste. Jednak jeszcze nie na tyle, żeby nie musiała rzucać na nie zaklęcia prostującego, aby kilka sekund później związać je w wysoką kitkę z tyłu głowy. Stanęła przed lusterkiem, wiszącym w holu i zaczęła wkładać sobie wsuwki we włosy, żeby nie przeszkadzały jej, kiedy nie daj Merlinie, będzie musiała uciekać przed Śmierciożercami.

         Kiedy tylko uznała, że jest w końcu gotowa, naciągnęła na głowę kaptur i włożyła na siebie skórzaną kurtkę, po czym wyszła na zewnątrz, uprzednio zabierając ze sobą swoją różdżkę. Chciała jeszcze chwilę poćwiczyć jakiekolwiek czary, żeby móc zająć czymś swój czas i nie myśleć o tym, co stanie się w przeciągu następnych kilku godzin. Wczoraj w nocy przyszedł do niej Terrence, żeby zaczęli ważyć eliksir. Na całe szczęście z pomocą kilku zaklęć uwinęli się w zaledwie kilka godzin. Ale kiedy brązowowłosa wróciła do łóżka nie mogła zasnąć. Z pomysłem wyjścia na zewnątrz biła się mniej więcej przez piętnaście minut i oto jest tutaj teraz, z różdżką wycelowaną przed siebie, prosto w niknący razem z wodą horyzont. Nie chciała nikogo obudzić. Zegar w kuchni, który widziała opuszczając budynek, wskazywał dopiero wpół do piątej, przez co mieli jeszcze półtorej godziny do odejścia pierwszej drużyny.

         Jak się okazało, żadne z nich nie mogło wczoraj zasnąć, przez co wysyłali sobie Patronusy z różnymi wiadomościami i doszli do wniosku, że najwcześniej wyjdą chłopaki, którzy sprzeciwili się Czarnemu Panu. Na szczęście wszyscy zachowali swoje maski i peleryny, dzięki czemu będą mogli łatwo wtopić się w pozostałych. Osobiście nie chciała się na to zgodzić, ale nic nie mówiła. Nie chciała wyjść na panikarę. A przecież w głębi duszy po prostu bała się o Smoka…

         Podskoczyła, piszcząc cicho, kiedy poczuła jak ktoś obejmuje ją od tyłu w pasie. Natychmiast wyszarpnęła się z silnych ramion napastnika i przekręciła się przodem do niego, mierząc mu różdżką prosto w serce. Westchnęła podenerwowana, przewracając oczami kiedy zobaczyła uśmiechającego się szeroko Draco.

- Przestraszyłeś mnie – mruknęła z wyrzutem i wróciła do swojego poprzedniego zajęcia. Tak naprawdę sama nie widziała najmniejszego sensu w mierzeniu do daleko oddalonych przedmiotów, ale nie miała zamiaru z nim rozmawiać. Nie da mu tej satysfakcji, że udało mu się odciągnąć ją od dotychczasowego zajęcia.

- Daj spokój, Miona. Wolisz bawić się w sokole oko niż spędzić czas w towarzystwie kogoś takiego, jak ja? – dziewczyna popatrzyła na niego przez chwilę, podnosząc wysoko jedną brew. – Nie odpowiadaj – mruknął bardziej do siebie, wiedząc że powinien pomyśleć, zanim zada takie pytanie, ponieważ mógłby jeszcze dowiedzieć się czegoś ciekawego na swój temat, czego wiedzieć w cale nie chciał.

- Ile zostało jeszcze do waszego wyjścia? – spuściła głowę i zaczęła uważnie przyglądać się kawałkowi drewna, obracanemu w palcach. Malfoy westchnął ciężko i podszedł do nie, przyciągając ją do siebie.

- Pół godziny – mruknął, całując ją delikatnie w czubek głowy. Zamknął oczy, by następnie umiejscowić w tym samym miejscu brodę i zacieśnił nieznacznie uścisk na jej drobnym ciele. – Nie martw się, Herm. Obiecuję ci, że jak tylko to całe gówno się skończy, to gdzieś pojedziemy. Gdzieś, gdzie będziemy mieć święty spokój od Wiewiórek, Diabłów, Złotych Trójek i Wybrańców.

- Nie chcę tego. Chcę tylko, żebyś obiecał mi, że zrobisz wszystko, żeby nie dać się zabić, jak już się to wszystko zacznie – podniosła głowę, patrząc mu prosto w oczy. Blondyn zamyślił się na chwilę. Nie chciał składać obietnic, które najprawdopodobniej nie będą miały pokrycia w przyszłości, ale nie chciał jej jeszcze bardziej martwić. Może i zadziorna część wróciła na swoje miejsce, ale on dalej pamiętał ją kruchą i w zupełnej rozsypce. Wiedział, że jest cholernym Ślizgonem i nie powinien myśleć w ten sposób, ale wolał tamtą wersję szatynki. Przynajmniej mógł się nią chociaż przez chwilę zaopiekować i nie musieć bać się, że porazi go przy tym jakimś paskudnym zaklęciem.

- Obiecuję – powiedział w końcu, złączając ich usta w delikatnym pocałunku.

~*~

         Cztery dziewczyny patrzyły, jak smugi dymu znikały powoli na ciemnym, zachmurzonym niebie. Nie mogły pogodzić się, że teraz przyszedł czas na oczekiwanie jakiejkolwiek wiadomości ze strony chłopaków. Hermiona przygryzła dolną wargę, trącając delikatnie Lunę w rękę. Blondynka natychmiast powtórzyła ten sam gest, tylko że ona szturchnęła Ginny, a ta z kolei Pansy.

- Nie wytrzymam tutaj, aż oni się odezwą, do czego najprawdopodobniej nigdy nie dojdzie, bo Ślizgoni nigdy nie wezwą pomocy, a tych Śmierciożerców jest tam tyle, że na pewno sobie nie poradzą – mruknęła ta ostatnia, odwracając głowę w prawo, żeby przyjrzeć się reakcji przyjaciółek na swoje słowa, które były stu procentową prawdą. Przynajmniej w ich mniemaniu.

- Zgadzam się, Pans. Proponowałabym odczekać pięć minut i wtedy powiedzieć, że chłopaki wzywają pomocy. Gryfoni są honorowi, więc kiedy powiem to ja, albo Hermiona, to reszta nam uwierzy. No i oni na pewno będą czekać na swoją kolej. Nie wygląda na to, żeby spieszyło im się do walki – rzuciła Gin, zerkając najpierw na Ślizgonkę, a potem na pozostałe dwie przyjaciółki. Luna zastanowiła się przez chwilę, co chciałaby powiedzieć.

- W dodatku, gdybyśmy okazały się przybyć jednak zbyt wcześnie i nasza pomoc nie byłaby potrzebna, to na pewno mogłybyśmy przydać się w inny sposób. Na przykład… Poszukałybyśmy jakichś zwierzątek, które pomogłyby nam znaleźć odpowiednie miejsce na kryjówkę dla Złotej Trójki – blondynka uśmiechnęła się do siebie szeroko, ewidentnie zadowolona ze swojego pomysłu. Popatrzyła przez kilka sekund w lewo, gdzie Ruda i Czarna zaczęły machać potakująco głowami, a później wzrok całej trójki skupił się na Hermionie.

- Aportujemy się – zarządziła i zerknęła na swoje przyjaciółki. – W takim razie Ginny. Możemy chyba zaczynać. Zdecydowanie czekałyśmy już dużo czasu i jakakolwiek wiadomość zdążyłaby przyjść – stwierdziła, odwracając się tyłem do jeziora.

         Szatynka zaczęła szybko biec w kierunku wnętrza budynku, starając się po drodze przybrać zrozpaczony wyraz twarzy. Weasley zrobiła dokładnie to samo z tą różnicą, że jej trochę trudniej było pohamować szeroki uśmiech, spowodowany ich genialną intrygą, nad którą nie musiały w cale aż tak długo myśleć.

- Musimy iść! Terrence wysłał wiadomość! Przed sekundą przyszła! Musimy iść! – wysapała Hermiona, patrząc z powagą w oczy swojej starszej siostry. Blondynka natychmiast poderwała się z siedzenia i przytuliła ją do siebie z całej siły.

- Będziemy o wyznaczonym czasie – rzuciła jasnowłosa i uśmiechnęła się lekko do młodszej Granger. Ta tylko przytaknęła i nie czekając na nic więcej aportowała się na Błonia, a cała reszta poszła za jej przykładem.

~*~

         Wybrały najbardziej oddalony skrawek błoni, aby w razie czego móc szybko się schować. Znajdowały się praktycznie na pograniczu z Zakazanym Lasem, ale żadna z nich nawet nie zwróciła na to uwagi. Hermiona rzuciła na nie wszystkie zaklęcie kamuflujące tak jak zawsze – żeby mogły widzieć siebie i ruszyła w kierunku dziedzińca. Nie podobało jej się to, że dookoła panuje ta przerażająca cisza. Dookoła nie było dosłownie niczego. Majowa pogoda, która zazwyczaj przynosiła pierwsze, naprawdę ciepłe promienie słońca wydawała się buntować. Czarne chmury, przysłaniające niebo ostrzegały raczej przed deszczem niż miałby informować o udanej pogodzie.

         Starały się stawiać ostrożnie każdy krok, żeby nie nadepnąć przypadkiem na żadną gałąź i nie zdradzić swojej obecności. Już dawno dostrzegły zmęczone życiem sylwetki uczniów, siedzących w salach lekcyjnych zamku. Jednak z każdym krokiem orientowały się, że są one wręcz zrozpaczone. Bardzo szybko dowiedziały się, dlaczego. Czterech chłopaków, których kilka minut temu obserwowały, jak odlatują w kierunku Hogwartu, siedziało związanych na samym środku dziedzińca. Mieli zdjęte maski i spuszczone głowy. Widać było po śladach na ich twarzach, że zostali potraktowani nie jednym Zakazanym Zaklęciem. Hermiona poczuła, jak jej serce rozpada się na milion drobnych kawałeczków. Gdyby przyleciały tutaj równo z nimi, to na pewno nie doszłoby do tego.

- Co robimy? – zapytała cicho Herm, odwracając się do swoje przyjaciółek. Te jednak w tym samym momencie wzruszyły bezradnie ramionami, przyglądając się uwięzionym chłopakom. – Nie możemy przecież siedzieć tak z założonymi rękami i zupełnie nic nie robić – sapnęła, spuszczając wzrok na trawę pod sobą.

- Wiem – powiedziała nagle Ginny, uśmiechając się szeroko. – Zastawimy pułapkę w Zakazanym Lesie. Zrobimy tak. Zwabimy ich w pułapkę… – Ruda zaczęła tłumaczyć plan, na który właśnie wpadała i była z niego dokładnie tak samo duma, jak Luna ze swojego pomysłu na ukrytej wyspie.

~*~

         Hermiona i Pansy po cichu przeszły na dziedziniec i zbliżyły się do dwóch pierwszych Śmierciożerców. Ostrożnie złapały za trzonki różdżek obiema rękami – w jednej magiczny atrybut sługusa Czarnego Pana, a w drugiej ten, który zabrali chłopakom po rozbrojeniu ich – i bardzo powoli wyciągnęły je, od razu chowając sobie za paski spodni. Powstrzymały westchnienie ulgi, kiedy udało im się zabrać pierwsze cztery. Zostało im tylko siedem, z którymi uporały się bardzo szybko.

         W tempie natychmiastowym wróciły na swoje wcześniejsze miejsce pobytu, gdzie czekały już na nie Gin i Luna. Uśmiechnęły się do siebie delikatnie. Brązowo i czarnowłosa zdjęły z siebie zaklęcie kamuflujące, po czym odebrały od pozostałych dwóch przyjaciółek miotły, po które przed kilkoma sekundami były na stadionie Quidditch ‘a.

- Gotowa? – zapytała cicho Granger, na co Parkinson tylko przytaknęła gestem głowy. Obie naciągnęły kaptury, żeby zasłonić sobie twarze. Miały robić za przynętę, co nie za bardzo im się podobało, ale postanowiły się poświęcić. Lunie i Ginny na pewno lepiej wyjdzie użeranie się ze sznurkami, uniemożliwiającymi poruszanie się chłopakom. Jeszcze tylko oddały im zdobyte różdżki, które blondynka pomniejszyła i schowała do kieszeni swoich spodni.

         Kasztanowłosa jako pierwsza zaczęła wolnym krokiem podążać przed siebie. Zaraz za nią szła Czarna. Obydwie miały nisko spuszczone głowy, żeby zyskać na czasie. Zupełnie nie zwracały uwagi na nawoływania Śmierciożerców, którzy żądali od nich, żeby podeszły do nich, aby wylegitymować się, skoro przebywają na terenie podbitego Hogwartu. Kątem oka zauważyły, że pojmanych chłopaków zainteresowało zamieszanie, jakie się przy tym wytworzyło. Z resztą zupełnie tak samo, jak i uczniów, siedzących w dalszym ciągu na lekcjach. Miona kiwnęła głową i obie jak na komendę odsłoniły twarze.

- To ta Szlama, która uciekła ostatnio Czarnemu Panu – syknął jeden z nich, zaczynając zbliżać się do dziewczyn. Dwójka z czwórki pozostałych zrobiła dokładnie to samo, a reszta została pilnować więźniów.

- Popatrz Pansy, pamiętają mnie! – zakpiła, siadając na miotle i uśmiechając się szeroko do przyjaciółki wzbiła się w powietrze. – Ej, chłopaki! Dla znajomych waszego pokroju wystarczy po prostu Granger! – dodała, kiedy Pansy znalazła się dokładnie na tej samej wysokości. Obie zaciskały już dłonie na końcach trzonka, gotowe do odlotu. Jednak jeszcze nie zamierzały tego zrobić.

- A mnie pamiętacie? Jestem tą Zdrajczynią Krwi, o której ostatnio jest tak bardzo głośno! – zaśmiała się czarnowłosa. I właśnie w tym momencie zaczęły w zawrotnym tempie lecieć w kierunku Zakazanego Lasu, by po kilku sekundach znaleźć się pomiędzy drzewami.

         Bez żadnych problemów przelatywały pomiędzy pniami drzew, mieszcząc się nawet w najmniejsze szpary pomiędzy nimi. Chcąc jeszcze bardziej zdenerwować mężczyzn, którzy dosłownie siedzieli im na ogonie, śmiały się głośno i rzucały do siebie cięte riposty na temat ich niedołęstwa i niskiej sprawności fizycznej. W pewnym momencie poderwały się do góry, czego oni zupełnie się nie spodziewali i wlecieli w ogromną pajęczynę. Okazało się bowiem, że Hagrid w dalszym ciągu utrzymywał bardzo dobre stosunki ze swoim przeogromnym pająkiem. Zadowolone z siebie przybiły sobie piątki i spetryfikowały swoich wrogów, w dalszym ciągu zaplątanych w pajęczą sieć.

~*~

- One zdecydowanie nie są, kurwa, normalne – Draco zaczął się mocno szarpać, chcąc wydostać swoje dłonie z więzów, które trzymały się wyjątkowo mocno. – Miały czekać na znak od nas, że mogą przyjść, jeżeli będziemy potrzebować ich wcześniej. Cholerne piętnaście minut wystarczyłoby, żebym się z tego dziadostwa uwolnił, ale nie. Kto by mnie słuchał?! – warczał przez cały czas, wykonując coraz to dziwniejsze manewry. Jego przyjaciele zachowywali się dokładnie tak samo. Tylko Teodor siedział w bezruchu, ponieważ był tyłem do pozostałej trójki.

         Gdzieś w cieniu dostrzegł rudą czuprynę, najprawdopodobniej należącą do Ginny. Nie popierał tego, że Ślizgoni nie chcieli wezwać pomocy dziewczyn. Przynajmniej wiedziałyby, że Śmierciożercy zastawili na nie pułapkę. Na szczęście one mają znacznie więcej rozumu niż oni i nawet bez jakiegokolwiek pojęcia o sytuacji w Hogwarcie potrafiły sobie z nią same poradzić. Nie musiał czekać zbyt długo aż ona i Luna unieruchomią Śmierciożerców, a potem rozwiążą im ręce i nogi.

- Czy wy nie rozumiecie, co to znaczy czekajcie? – warknął Diabeł, mierząc spojrzeniem bazyliszka pannę Weasley. Ta tylko wzruszyła ramionami i odwróciła się do niego tyłem, ponieważ Pansy i Hermiona do nich wróciły.

- Zabiję cię Granger. Obiecuję, że jeśli przeżyjemy wojnę, po której i tak skończę w Azkabanie, że cię zabiję i będę miał z tego cholerną satysfakcję – wysyczał blondyn, w kilku krokach podchodząc do dziewczyny. Ta tylko uśmiechnęła się szeroko i wzruszyła obojętnie ramionami.

         Cała ósemka doskonale wiedziała, że ta chwila niewielkiego tryumfu skończy się za niedługi czas, rozpoczynając kolejną, bardzo ważną bitwę, która miała przeważyć o losie całego magicznego świata. Po drodze do niej musieli jednak zmierzyć się z kilkoma przeciwnościami losu, ale nie chcieli na to jeszcze patrzeć. Dopóki mieli siebie wiedzieli, że są w stanie zwyciężyć.