Nie mam pojęcia, od czego powinnam zacząć. Zdaję sobie sprawę z tego, że głupie "przepraszam" nie jest w stanie wynagrodzić wam nawet w najmniejszym stopniu tego, jak długo musieliście czekać na nowy rozdział, który i tak nie jest najwyższych lotów. Możecie wierzyć lub nie, ale ja naprawdę zaczęłam pisać go w kwietniu i dopiero minutę temu skończyłam.
Nie mam zielonego pojęcia, czym spowodowana jest moja blokada, dotycząca pisania tego opowiadania. Jak już pewnie wiecie, mam kilka innych i z nimi nie mam żadnego problemu. Nie wiem, co powinnam zrobić, żeby pisanie mojego ukochanego Dramione przestało sprawiać mi takie straszne męki i wróciła przyjemność, którą posiadałam jeszcze w styczniu tego roku.
Chyba na tyle, nie będę się jeszcze bardziej ośmieszać, bo nie warto. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą długą nieobecność. Obiecuję, że postaram się coś napisać, ale nie wiem, ile mi z tym zejdzie. Wiem jedno - na sto procent skończę to opowiadanie, chociażby miało mi to zająć kolejny rok.
Pozdrawiam, Cave. ;c
_______________________________
Podniosła się po woli do pozycji
siedzącej na mokrej, zimnej, kamiennej podłodze w lochach Malfoy Manor. Jej
humor nie był aż tak tragiczny, jak po raz ostatni, kiedy znalazła się w tym
okropnym miejscu, jednak daleko mu do ideału. Oparła się plecami o jedną ze
ścian celi i zgięła nogi w kolanach, opierając na nich ręce. Kątem oka
popatrzyła na kraty, za którymi kręcił się jakiś zakapturzony, zamaskowany
Śmierciożerca. Dużo dałaby za to, żeby Draco mógł teraz być tutaj z nią. Nie
rozumiała samej siebie. Jeszcze kilka miesięcy temu wyśmiałaby każdego, kto
przewidziałby jej przyszłość i powiedział, że będzie uprawiać seks ze
znienawidzonym przez siebie Ślizgonem. A teraz nie była w stanie przestać o nim
myśleć.
Zamknęła oczy, odchylając głową do
tyłu. Zaczęła zastanawiać się, co może robić Sophie. Tak dawno jej nie widziała
i szatynce zaczynało coraz bardziej brakować siostry. Tego, jak na każdym kroku
kłóciły się i przedrzeźniały. Nie raz mówiła wtedy, że wolałby być jedynaczką.
Zaśmiała się gorzko pod nosem. Teraz zrobiłaby wszystko, żeby dowiedzieć się,
co z nią. Czy jest cała? Czy Harry i Ron dalej są z nią? Czy jeszcze żyje?
Otworzyła szeroko oczy, trzęsąc energicznie głową, żeby wyrzucić z niej
ostatnią myśl. To oczywiste, że Soph żyje i na pewno ma się bardzo dobrze.
Przecież ma na nazwisko Granger, a one nie poddają się tak łatwo. Poza tym,
przecież obiecały sobie na początku tego całego gówna, że przeżyją!
Westchnęła cicho, słysząc kroki kierujące się prosto do jej celi. Pewnie znów spróbują ją nakłonić do tego, żeby wyjawiła jakiś sekret Zakonu Feniksa. Zdziwiła się, kiedy kroki nagle ustały niedaleko jednej z cel. Usłyszała szczęk klucza w otwieranym zamku, a zaraz potem dziewczęcy krzyk, który ubliżał jakiemuś Śmierciożercy. Zmarszczyła brwi. Dobrze zna skądś ten głos, ale nie jest aktualnie w stanie przypomnieć sobie skąd. Chociaż …
- Ginny! – poderwała się z miejsca i podbiegła do krat, zaczynając za nie szarpać. Strażnik, siedzący koło jej celi natychmiast wybudził się ze snu i zaczął nerwowo rozglądać dookoła. – Ginny! – powtórzyła, kiedy przekleństwa Rudej nasiliły się. Nie miała pojęcia, co robią Weasley, ale za wszystko ich zabije i nie będzie przejmowała się konsekwencjami, jakie mogą po tym czynie nastąpić. Nawet, jeśli miałby to być Azkaban. Musi się stąd tylko jakoś wydostać.
Nagle ktoś z wielką siłą otworzył wejście do celi brązowowłosej, przez co ona sama straciła równowagę i opadła na kamienną podłogę. Syknęła cicho pod nosem, rozmasowując obolałe miejsce i szybko podniosła wzrok na swojego „gościa”. Zamaskowany Śmierciożerca przyglądał jej się z dużym rozbawieniem. Wiedziała, co zaraz nastąpi, przez co automatycznie zaczęła cofać się do tyłu. Syknęła, uderzając plecami o ścianę. Mężczyzna bez żadnych skrupułów podszedł do niej i złapał ją z całej siły za włosy, ciągnąc w kierunku wyjścia z lochów. Wyrywała się na wszystkie strony i próbowała drapać ręce napastnika, ale to i tak na niewiele się zdało. Był od niej o wiele silniejszy, przez co szanse panny Granger zmalały do zera.
Po kilku minutach szarpaniny w końcu dotarli do głównej sali, gdzie znajdowali się chyba wszyscy Śmierciożercy. Hermiona mimowolnie zaczęła szukać wzrokiem Dracona oraz pozostałych Ślizgonów. Niestety, wszyscy mieli założone maski. Warknęła pod nosem, kiedy mężczyzna pchnął ją z całej siły, przez co upadła prosto na kolana, w ostatnim momencie podpierając się dłońmi. Spuściła głowę, otwierając szeroko oczy. Co tym razem wymyślił Voldemort, że ściągnął je cztery w jednym momencie?
- Goście honorowi już są. Proszę dziewczęta, usiądźcie – kiedy nie wykonała żadnej reakcji ktoś podszedł do niej i z całej siły łapiąc ją za ramię posadził na bogato zdobionym krześle. Zaczęła się wyrywać, ale to i tak nic nie dało, ponieważ została przygwożdżona do mebla za pomocą zaklęcia.
- Panie, mamy wprowadzić nowo schwytanych? – zapytał Śmierciożerca, kłaniając się przed Riddle ‘m. Szare komórki szatynki zaczęły mocno zastanawiać się nad tym, kogo mogli złapać i przyprowadzić ją oraz jej przyjaciółki na przesłuchanie tych osób. Chyba, że… Nie, to nie może być prawda. Przecież Sophie obiecała swojej siostrze, że nie da się dopaść.
Sługusi wprowadzili trzy postacie, a
serce młodej Gryffonki pękło na kilka tysięcy drobnych kawałków. Co prawda
twarz Harry ‘ego była mocno zniekształcona, najprawdopodobniej pod wpływem
zaklęcia Soph, ale jako jego znajoma bez problemu go rozpoznała. Zacisnęła
powieki, spuszczając głowę i hamując gorzkie łzy, które cisnęły się na jej
blade policzki. Nie będzie płakać, bo właśnie o to chodzi Voldemort ‘owi.
Dumnie wyprostowała się na krześle, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na
zmaltretowaną Złotą Trójkę. Nie zniosłaby długo ich widoku w takim stanie.
- Panie, złapaliśmy ich w lesie. Podają nazwiska, których nie ma na liście, ale możliwe, że przydadzą się na coś tobie – mężczyzna skłonił się nisko, dotykając prawie czołem podłogi, cały czas patrząc z dołu na Voldemort ‘a.
- O tak, zdecydowanie mi się do czegoś przydadzą – Riddle uśmiechnął się ohydnie, splatając palce obu dłoni za swoimi plecami i zaczął przechadzać się w te i z powrotem, cały czas patrząc na przyjaciół. – Tę dwójkę zdecydowanie kojarzę. Panna Granger i pan Weasley, jak dobrze mniemam – powiedział spokojnym głosem, nie zatrzymując się nawet na moment. – Ale trzeciej osoby nie kojarzę. Może Draco jest w stanie mi pomóc – po tych słowach popatrzył prosto na młodego Ślizgona, któremu cała krew odpłynęła z twarzy.
Malfoy podszedł niepewnie do chłopaka, który został powalony na kolana. Zaczął przyglądać się uważnie jego twarzy i bez najmniejszego wahania mógłby stwierdzić, że to Potter. Nie mógł tego jednak powiedzieć na głos, ponieważ zafundowałby mu tym samym natychmiastową śmierć. Odetchnął głęboko, kręcąc przecząco głową. Poczuł mocne uderzenie w tył głowy, które na pewno wykonał jego ojciec, ale zignorował go, odsuwając się od zniekształconej twarzy Gryffon ‘a. Popatrzył na swojego pana i po raz kolejny pokiwał przecząco głową, wycofując się całkowicie. Jeszcze chwila i może palnąć jakąś głupotę.
Hermiona odetchnęła głęboko, zamykając oczy na kilka sekund. Dziękowała w duchu Merlinowi, że Draco jest jednak po ich stronie. Nie wyobraża sobie nawet, co mogłoby się stać, gdyby blondyn wydał Harry ‘ego. To byłby koniec wojny i dobra w całym magicznym świcie. Voldemort ostatecznie zwyciężyłby i zabił wszystkich, nieodpowiadających mu ludzi.
- Bello, oni wszyscy teraz należą do ciebie – Riddle skrzyżował ręce za plecami i opuścił pomieszczenie. Zaraz zanim poszli wszyscy Śmierciożercy, pomijając Dracona, Bleise ‘a, Terrence ‘e, Teodora i ich rodziców oraz Lestrange. W głowie Miony natychmiast zaświeciła się czerwona lampka. Dobrze wiedziała, że nie wskazuje to na nic dobrego i nie pomyliła się.
Harry i Ron zostali wyprowadzeni z pomieszczenia i odprowadzeni, najprawdopodobniej, do lochu. Lucjusz jednym zaklęciem unieruchomił Sophie, która przywarła do ściany, nie mając szans na to, żeby się poruszyć. Ojciec Bleise ‘a natomiast podszedł do młodszej panny Granger i zdejmując zaklęcie, którym została przygwożdżona do fotela, rzucił nią na podłogę. Zacisnęła mocno powieki, a z jej gardła wydobył się przeciągły jęk, kiedy po całym ciele kasztanowłosej przeszedł nieprzyjemny dreszcz, spowodowany bólem. Przekręciła się bezwiednie na plecy, ułatwiając tym samym nieświadomie zadanie Lestrange. Kobieta usiadła na dziewczynie, unieruchamiając ją swoim ciałem i podciągnęła rękaw na lewym przedramieniu. Herm dopiero wtedy otworzyła szeroko oczy, zaczynając uważnie przyglądać się wszystkiemu temu, co się z nią dzieje. Nie zdążyła jednak zareagować, a przez rękę przeszedł jej piekący ból, spowodowany wbiciem w nią noża. Krzyknęła głośno, próbując się z całej siły wyrwać, ale to i tak nic nie dało. Była na to zdecydowanie za słaba po tym, co musiała przejść w tym cholernym miejscu.
- Dalej Granger, uratuj swoją ukochaną siostrę – po pomieszczeniu rozniósł się szaleńczy głos Belli. Sophie również próbowała oderwać się od ściany, żeby pomóc Hermionie, ale zaklęcie, rzucone przez Lucjusza było zbyt silne, żeby pozbyć się go bez użycia różdżki. – Powiedz, gdzie chowa się pan Potter, a ta Szlama w końcu zazna spokoju – zakpiła, przyglądając się uważnie rekcji blondynki.
- Sophie nie waż się nic mówić! – pisnęła brązowowłosa, wierzgając nogami w każdą możliwą stronę. W środku nastolatki zaczęła narastać irytacja, spowodowana brakiem interwencji ze strony Draco. Przecież mówił jej jeszcze nie tak dawno, że ją kocha. I chociaż dobrze wiedziała, że chłopak nie może nic zrobić, to nie była w stanie przestać go obwiniać o to, co właśnie ma miejsce.
Kolejny krzyk, pomieszany ze spazmatycznym szlochem, wydobył się z gardła Granger. Przedramię coraz bardziej zaczęło ją boleć, co spowodowane było kolejnymi nacięciami, a spod powiek wydobywało się niesamowicie dużo łez, spływających po jej bladej twarzy. Jeszcze nigdy nie chciała tak bardzo umrzeć, jak w tym momencie. Szkarłatno-czerwona krew spływała na podłogę, tworząc sporych rozmiarów kałużę, która z każdą chwilą powiększała się coraz bardziej. Na ręce dziewczyny z każdą sekundą pojawiały się nowe litery, tworzące jedno, konkretne słowo. Szlama.
Draco zacisnął powieki, nie mogąc patrzeć na to, co właśnie dzieje się na samym środku salony w jego cholernym domu. Już dawno zdążył go znienawidzić, ale w tym momencie chciał po prostu uciec z tego miejsca i nigdy więcej nawet nie oglądać go na oczy. Nie mógł znieść myśli, jak wielu ludzi straciło w nim życie tylko dlatego, że ojciec postanowił ratować swoją dupę i podlizać się Voldemort ‘owi. Uważał, że Lucjusz jest tchórzem, jakich mało. Powinien postawić się wszystkim, żeby bronić swoje jedyne dziecko i żonę, ale on wolał nic nie robić, tylko obserwować wszystko z boku i wykonywać każde polecenie, jakie tylko usłyszał pod swoim adresem. Kiedyś uważał go za wzór do naśladowania; teraz za zwykłego sukinsyna. Chciał go zabić. Po prostu. Nie zasługiwał na coś takiego jak życie, kiedy odebrał je wielu niewinnym istnieniom.
Bella zeszła z trzęsącego się ciała Hermiony, która ni była w stanie poruszyć się nawet o milimetr. Łzy cały czas ciekły po policzkach dziewczyny, a z gardła wydobywał się spazmatyczny szloch. Była słaba. Nie potrafiła patrzeć na siebie pod żadnym, innym względem. Brzydziła się siebie za to, że nie jest w stanie nic zrobić, tylko leżeć i trząść się jak galareta.
- Dalej uważasz, że twoja siostra nie powinna nic powiedzieć? – syknęła kobieta, mierząc różdżką prosto w swoją ofiarę. Na jej magicznym patyczku i dłoniach dalej znajdowała się ciepła krew brązowowłosej. Nie chciała się jednak tego pozbywać. Lestrange sprawiało chorą radość, że sprawiła komuś cierpienie. A już szczególnie komuś, kto nie miał czystej krwi.
- Ani słowa – wycharczała dziewczyna, zaczynając ostro kaszleć. Uklękła, podpierając się na drżących ramionach.
Nie trawo to jednak długo, ponieważ
kobieta rzuciła w nią Crucio, przez
co ciało Miony zaczęło zwijać się w każdą możliwą stronę, przez co z powrotem
opadła na twardą podłogę. W całym pomieszczeniu można było słychać jej głośny
krzyk i wołanie o pomoc, które po woli zamieniało się w błaganie o litość.
Bella jednak nie znała czegoś takiego i bez mrugnięcia okiem kontynuowała torturę
do momentu, w którym dało się słyszeć głośny wybuch, dochodzący z piwnic.