poniedziałek, 5 grudnia 2016

Rozdział Dziewiętnasty: "Już nic nie miało znaczenia."

 Krótko, ale pomyślałam że na razie tyle wystarczy. Obiecuję, że na następny raz postaram się dodać bardziej ambitny post, ale nie obiecuję, że mi się to uda. Matury zmuszają mnie do robienia wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, na co mam ochotę.
Do zobaczenia w - mam nadzieję - niedalekiej przyszłości,
Cave
~*~ 

         Ginny opadła na kolana, zasłaniając usta dłońmi. Bezradnym wzrokiem patrzyła na to, jak z różdżki jej najlepszej przyjaciółki wypływa smuga skrzącego się światła, rozwiewająca włosy Narcyzy. Po kilku sekundach ciszy, przerywanej przez donośny głos profesor Minervy, wydający kolejne rozkazy, kobieta otworzyła szeroko oczy i zaczerpnęła powietrza, podnosząc się do siadu. Spowodowała tym, że różdżka Hermiony wysunęła się z jej bezwładnej dłoni, a ona sama przechyliła na bok i opadła prosto w rozłożone ramiona Higgs’a. Chłopak patrzył na to wszystko z boku z nieukrywanym zdziwieniem i wcale nie podobało mu się, że klatka piersiowa Gryfonki unosi się i opada w coraz wolniejszym tempie.

         Nie zauważył tego Draco, który w chwili nieopisanej euforii rzucił się na szyję matki i przyciągnął ją do siebie z całej siły, całując w rozczochrane, blond włosy. Rany na twarzy kobiety zaczynały się powoli goić, a ona sama rozglądała się z niedowierzaniem po wnętrzu Wielkiej Sali, obejmując automatycznie napięte ciało syna. Chłopak odsunął się od rodzicielki dopiero w momencie, w którym usłyszał głośny szloch Pansy. Odwrócił się w jej kierunku, unosząc wysoko brwi.

         Syknął cicho, kiedy Weasley zahaczyła mocno ramieniem o jego ramię, rzucając się w kierunku Granger. Złapała ją za ręce i wyrywając Terrnece’owi, przyciągnęła do siebie, zaczynając kołysać się w przód i w tył, powtarzając po cichu słowa prośby o to, aby dziewczyna się ocknęła. Luna uklękła za plecami rudej, układając na nich otwartą dłoń, którą zaczęła gładzić je w uspokajającym geście. Szybko jednak została odepchnięta przez rozhisteryzowaną przyjaciółkę. Nawet Blaise nie mógł się do niej zbliżyć, ponieważ od razu zaczęła rzucać przekleństwami i wyzwiskami pod jego adresem.

- Cześć ciociu – cichy głos Parkinson sprawia, że natychmiast odwraca się w jej kierunku i przygląda temu, jak dziewczyna przytula jego matkę. Kręci głową, spoglądając przez ramię na Notta, który rozkłada bezradnie ręce, chcąc pokazać mu w ten sposób, że również zupełnie niczego nie rozumie z zaistniałej sytuacji.

- Pansy – mówi cicho kobieta, witając się z nią w ten sposób. – Czy ktoś właśnie… - urywa, kaszląc cicho, kiedy do jej nozdrzy dostaje się nieprzyjemny pył po tym, jak ktoś przechodzi obok nich szybko, podrywając go peleryną do góry.

- Hermiona – przyznaje cicho czarnowłosa, odwracając spojrzenie na przyjaciółkę, która cały czas przebywa w objęciach szlochającej Ginny. Draco podąża za jej wzrokiem, a jego oczy powiększają się do nienaturalnych rozmiarów, kiedy dociera do niego, że dziewczyna w ogóle nie oddycha.

         Nie czekając na nic więcej doskoczył do niej, jednak Ginevra nie pozwoliła mu nawet zbliżyć się do nastolatki. Odwróciła się do niego bokiem i zasłoniła ją swoim ciałem, wyciągając w jego kierunku różdżkę. Uniósł dłonie wiedząc, że ruda była w stanie zabić go za to, że Hermionie coś się stało. Chociaż nie wiedział, jak duża jest z tego powodu wina i co tak właściwie na Merlina się stało.

- Poświęciła się dla twojej matki! – krzyknęła w końcu, nie mogąc dłużej znieść jego wyrazu twarzy. – Powiedziałeś jej przed zamkiem, że jest tchórzem, więc udowodniła ci, że się mylisz! Jesteś z tego zadowolony?! – wyrzuciła z siebie i ponownie zaniosła szlochem, przez co jej drobne ramiona trzęsły się żałośnie. Blondyn poczuł, jakby ktoś wbił mu ostrze głęboko w serce i pokręcił nim kilka razy, sprawiając że organ zaczyna obficie krwawić. Odzyskał matkę, ale stracił ją… Czy naprawdę to była jego wina?
         Zerknął na Zabiniego, bezgłośnie błagając go w ten sposób o pomoc. Ciemnoskóry natychmiast podszedł do swojej dziewczyny i zanim jakkolwiek zdążyła zareagować, pociągnął do siebie sprawiając, że przyjaciel mógł bez problemu przyciągnąć do siebie chłodne już, bezwładne ciało Miony.

         Malfoy nie mógł w to uwierzyć. Naprawdę był bezmyślnym półgłówkiem. Jak w ogóle mógł dopuścić do tego, co się stało? Jak mógł nie zauważyć w odpowiednim momencie, że dzieje się coś naprawdę złego? Był tak zaaferowanym faktem, że Hermiona może uratować jego matkę od śmierci, że kompletnie stracił zdolność do rozumienia rzeczywistosci i tego, co się dookoła niego dzieje. Przesunął powoli drżącymi palcami po chłodnej jak lód twarzy Gryfonki. Jednak jej powieki nie drgnęły, na skórze nie pojawiła się żadna zmarszczka, a wszystkie mięśnie pozostawały wiotkie. Ona naprawdę odeszła. Myśl ta uderzyła w chłopaka z siłą porównywalną do zderzenia z pociągiem, powodując przy tym paraliż wszystkich ośrodków nerwowych. Nie wiedział, co powinien zrobić. W głowie miał pustkę, która towarzyszyła mu zawsze przed lekcjami transmutacji. Kiedy w końcu odzyskał władzę w dłoniach, zaczął pocierać nimi każdy skrawek rąk dziewczyny, chcąc w ten sposób przywrócić ciepło w jej ciele. W tamtym momencie pomysł temu wydawał się jak najbardziej racjonalny.

- Granger - powiedział cicho, a jego oczy otworzyły się niekontrolowanie szeroko. - Hermiono - poprawił się szybko, zaprzestając daremnych prób rozgrzania ciała nastolatki. Wziął ją na ręce i uniósł powoli, ostrożnie. Obchodził się z nią niemalże z namaszczeniem, kiedy szybkim krokiem wyszedł przed szkołę, ignorując ciekawskie spojrzenia mijanych ludzi. Zignorował nawet nawoływania Złotej Trójcy. Wciąż wierzył, w jego sercu wciąż tliła się nadzieja, że  jaki jakiś chory, popieprzony żart, który dziewczyny postanowiły zrobić mu, wykorzystując przy tym Zabiniego i jego chore pomysły. Przecież nie mogło być inaczej. - Miona błagam cię. Zobacz, wcale w i jesteś tchórzem. Jesteś dzielna, odważna, piękna i mądra. Najmądrzejsza. Zawsze masz genialne pomysły i wiesz się trzeba zrobić. Wiesz jak uratować przyjaciół i rodzinę, nawet mnie. Błagam cię, Hermiona, otwórz oczy! - zawołał nerwowo do ucha dziewczyny, a panika krążąca po  organizmie blondyna spowodowała, że jego głos zaczął mocno się zniekształcać. Kiedy powieki ciemnowłosej nie drgnęły, opadł na kolana i mocno przycisnął jej drobne, lodowate już ciało do swojej piersi. Głośny szloch wydarł się z jego gardła. Już nic nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że stracił Granger, jedyną Gryfonkę, która miała prawo działać mu na nerwach. I to z własnej głupoty. 

          Uniósł głowę, słysząc nad sobą szydercze śmiechy. Był wściekły. Nikt nie miał prawa przerywać mu użalania się nad sobą i panicznego szukania sposobu na to, jak mógłby pomóc  martwej dziewczynie zanim będzie całkowicie za późno. Przycisnął ciało mocniej do siebie, kiedy dotarło do niego że na przeciwko stoją dwaj Śmierciożercy. Miał ochotę ich wszystkich pozabijać, jednak wiedział że musi siedzieć cicho, ponieważ bez różdżki która została w Wielkiej Sali to on mógł stać się martwy. Powoli podniósł się z brudnej ziemi i biorąc dziewczynę na ręce wrócił do matki i przyjaciół. Za niedługo miała rozpocząć się kolejna część bitwy. Poplecznicy Czarnego Pana na pewno zjawili się po Pottera, a całkiem przypadkiem Draco zauważył jak znika on między drzewami Zakazanego Lasu.

niedziela, 9 października 2016

Rozdział Osiemnasty: "... wojna będzie skończona."

Cześć, mogę was zjeść?
_____________

         Hermiona zacisnęła mocno swoje drobne dłonie w pięści. Jak on mógł powiedzieć coś tak okrutnego? Owszem, może i miała opory co do walki, nie chciała zabijać ludzi nawet, jeżeli sprawiało im to przyjemność. Po prostu miała ludzkie uczucia i pokazywała je, a Draco od tak powiedział, że nie jest nawet marną podróbką samej siebie. Wymamrotała kilka przekleństw, odwróciła się na pięcie i mrużąc oczy ruszyła przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że rzuca się prosto w wir walki. Wszystko przestało mieć znaczenie. Musiała udowodnić Malfoy’owi, że był w błędzie.

         Zamachnęła się mocno, a z końca jej różdżki wyleciał zielony płomień, który trafił prosto w plecy czarnej, zakapturzonej postaci; sądząc po budowie ciała był to mężczyzna. Skrzywiła się, czując nieprzyjemną suchość w ustach i gorycz w sercu. Zabiła, wbrew woli użyła zakazanego zaklęcia. Uratowała w ten sposób chłopaka z Hufflepuffu, ale ta wiadomość w ogóle jej nie pocieszyła. Pokręciła głową z rezygnacją i zerkając przez ramię na zdezorientowanego blondyna, pokazała mu środkowy palec. Wiedziała, że zachowując się w ten sposób wychodzi na infantylną, ale nie mogła się powstrzymać. Nie wie, że z nią się nie zadziera i nie obraża, chociażby znajdowała się w stanie wręcz przedagonalnym.

         Odetchnęła cicho, rzucając się biegiem w kierunku mostu, prowadzącego do wioski. Wypowiadała kolejne zaklęcia, powalając wrogów. Przerażające dla dziewczyny było to, że dostrzegała coraz mnie ludzi, biorących udział w walce – po jednej jak i po drugiej stronie. Zdecydowana większość z nich leżała martwa lub nieprzytomna i utrudniała poruszanie się.

         Miona wiedziała, że nie powinna myśleć o zmarłych źle, jednak w tamtym momencie była wściekła, że przez nich nie może postawić ani jednego, pewnego kroku, nie patrząc przed tym pod nogi. Znacznie utrudniało to zadanie, a teraz, kiedy słowa chłopaka sprowokowały ją do walki widziała, że nie podda się tak łatwo.

         Zerknęła na niebo, kiedy słońce oświetliło okolicę. Było już dość wysoko, co wskazywało na to, że bitwa powoli dobiegała końca. Wszyscy Czarodzieje powoli opadali z sił. Zerknęła na wzgórze, gdzie w dalszym ciągu stał Voldemort i prychnęła głośno, odpierając atak poplecznika Czarnego Pana. Zamachnęła się, powalając go bez większych problemów. Zatrzymała się na chwilę w miejscu, kiedy w jej umyśle pojawiła się jedna, dość szaleńcza myśl. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyła prosto w kierunku Toma. Nie zatrzymała się nawet na chwilę, słysząc nawoływanie swojego imienia. Przyspieszyła kroku, który po chwili zamienił się w trucht, wiedząc że jeżeli przeszkodzą jej w tym co zamierza zrobić, to nie znajdzie w sobie na nowo odwagi do podjęcia śmiertelnego ryzyka.

         Sapnęła, szarpiąc się mocno, kiedy poczuła jak ktoś obejmuje ją mocno w pasie. Odwróciła głowę, piorunując – jak się okazało – Blaise’a spojrzeniem. Starała się zrobić krok do tyłu, ale chłopak jedynie przytrzymał ją mocniej.

- Puszczaj Zabini! – krzyknęła, szarpiąc się z coraz większą siłą. Nienawidziła go w tamtym momencie bardziej niż przed tym, jak zaczęli się przyjaźnić. – Zabiję tego sukinsyna i będzie po kłopocie! – ponowiła próbę, kiedy pierwsza groźba najwyraźniej nie dotarła do Ślizgona.

- A wtedy Draco zabije mnie, nie dziękuje – pokręcił przecząco głową i zaczął cofać się, trzymając ją jedną ręką przez cały czas. Mocno denerwowało go to, że Granger najwyraźniej zapadła na bipolarność. Widział, jak nastolatka ucieka do zamku i chowa się w nim, biegając w tę i z powrotem. Zauważył ją stojącą z Draco zaraz po tym, jak powstrzymał ją przed ponownym powrotem do budynku, w którym było znacznie bezpieczniej niż na zewnątrz. To właśnie ich mała sprzeczka zadziałała na nią jak ogromne wiadro zimnej wody. Czarnoskóry był zdziwiony, że tak nagle wróciła do walki. Zdecydowanie musiała usłyszeć coś mało przyjemnego. – Ała, kurwa, wariatko! Nigdy więcej nie waż się tego zrobić – sapnął, przyciągając ją mocniej do siebie, czemu chciała zapobiec, gryząc go w przedramię. Chłopak odetchnął z ulgą, zauważając pokiereszowanego przyjaciela. Jednym, silnym ruchem pchnął ją w jego kierunku, przez co wpadła prosto w jego ramiona. – Pilnuj jej na przyszłość, chciała się rzucić na Czarnego Pana i zabić go w pojedynkę – prychnął, kręcąc głową, po czym odwrócił się i pobiegł przed siebie, wracając do walki. Draco wymamrotał ciche podziękowanie w jego kierunku, czego i tak nie miał szans usłyszeć. Spuścił rozwścieczony wzrok na Mionę, która poprzestała walczyć, kiedy tylko znalazła się w jego żelaznym uścisku i otworzył usta, z zamiarem zrugania jej, kiedy poczuł jak grunt usuwa się mu spod nóg.

         Zacisnął mocno powieki, gdy świat przed jego oczami zawirował niebezpiecznie. Resztkami świadomości zauważył, że z innymi ludźmi dzieje się dokładnie to samo. Opadł na kolana, powstrzymując odruch wymiotny. Zacisnął mocno dłonie w pięści,, skupiając się na cichym głosie, który pojawił się znienacka w jego głowie.

Oddajcie Harry’ego Pottera, a wojna będzie skończona.

         Powtarzał nieustannie Voldemort. Hermiona syknęła, krzywiąc się mocno, kiedy jego wężowaty głos w końcu opuścił jej umysł. Podniosła głowę, kiedy wysoka, szczupła postać zasłoniła słońce, padające dotychczas prosto na twarz nastolatki. Ze zdziwieniem przyglądała się skupionej twarzy profesor McGonagall. Po chwili kobieta przyłożyła końcówkę swojej różdżki do gardła i przemówiła donośnym głosem, słyszanym na całych błoniach i dziecińcu.

- Zbierzcie wszystkich rannych i zaprowadźcie ich do Wielkiej Sali! Niech dorośli członkowie Zakonu Feniksa zajmą się ciałami! Musimy omówić plan działania – ostatnie słowa powiedziała już ciszej tak, że Draco i Hermiona ledwo ją usłyszeli. Para spojrzała na siebie, utrzymując przez chwile kontakt wzrokowy. Pierwsza głowę odwróciła Herm, podnosząc się niezgrabnie z ziemi. Otrzepała spodnie, ubrudzone na kolanach i podarte w kilku miejscach, co spowodowane było bieganiem po gruzach zamczyska.

         Dziewczyna, nie odwracając się za siebie, ruszyła w wyznaczone przez nauczycielkę miejsce. Usłyszała ciche przekleństwo ze strony chłopaka, jednak zignorowała je, postanawiając również, że nie odezwie się do niego do momentu, w którym nie przeprosi jej za krzywdzące słowa. Zabrała szybko rękę, wchodząc przez zrujnowany łuk do wnętrza kamiennych ruin.

         Zatrzymała się dopiero w wejściu Wielkiej Sali. Otworzyła szeroko oczy, widząc nieszczęście i smutek, jakie w niej panowały. Zaciągnęła się powietrzem, robiąc niewielki krok do tyłu, jakby znowu chciała od tego wszystkiego uciec. Gdyby nie silne ramiona blondyna, na pewno upadłaby z wrażenia.

- Spokojnie, pomogą im – powiedział cicho, chcąc choć trochę pocieszyć Gryfonkę. Ucałował delikatnie czubek jej głowy, po czym złapał ją za rękę i pociągnął w głąb sali, na poszukiwanie ich znajomych.

         Musiał jednak przyznać, że widok tych wszystkich ciał poruszył nawet jego. Oprócz rannych, członkowie Zakonu Feniksa zdążyli wnieść również kilka martwych ciał. Układali je w równych rzędach w miejscach, gdzie dotychczas stały stoły hogwardzkich domów. Jedynie ten Ślizgonów został na swoim, ponieważ to właśnie przy nim Magomedycy opatrywali rannych.

         Poczuł jak dłoń Hermiony zaciska się lekko na jego palcach, kiedy dostrzegła jedną z postaci, leżących na ziemi. Otworzył usta, chcąc powiedzieć kilka słów otuchy, jednak po raz kolejny tamtego dnia nie dane mu było dojść do słowa. Popatrzył w tym samym kierunku, co dziewczyna.

         Na marmurowej posadzce, między jakimś uczniem a starym czarodziejem, któremu siwa broda sięgała do pasa, leżała kobieta. Była piękna. Jej jasne, blond włosy z jednym, ciemniejszym pasemkiem, opadały dookoła głowy, a w słońcu, padającym z potłuczonych witraży, tworzyły złudzenie aureoli. Długa do ziemi, czarna suknia była porozrywana w kilku miejscach, jednak kolejne warstwy nie dopuściły do tego, żeby było cokolwiek spod nich widać. Dracon poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu, patrząc na pokiereszowaną, poranioną w wielu miejscach twarz matki. Podszedł do niej chwiejnym krokiem i opadł na kolana zaraz obok niej. Dotknął delikatnie dłoni kobiety, a kiedy poczuł przeszywające zimno, ujął ją ostrożnie w obie swoje i przycisnął do klatki piersiowej, zanosząc się głośnym szlochem.

         Wstrząśnięta tym widokiem Hermiona nie zareagowała od razu. Dopiero, kiedy Teodor niechcący trącił ją mocno ramieniem, przechodząc obok, wróciła do rzeczywistości. Najlepsi przyjaciele Malfoy’a klęczeli obok niego i krzyczeli coś do niego, najprawdopodobniej mając nadzieję, że w ten sposób uda im się wyciągnąć go z transu, w jakim się znalazł.

         Odwróciła głowę, czując delikatną dłoń na swoim ramieniu. Ujrzała zapłakaną twarz Pansy. Czarnowłosa wypuściła drżący oddech, skupiając swój wzrok na czwórce chłopaków. Pokręciła głową, zamykając na chwilę oczy.

- Ktoś dowiedział się, że Narcyza pomaga Zakonowi i nie miał litości – wyszeptała cicho. Serce Hermiony zalała ogromna fala współczucia względem Draco. Ona również straciła swoich rodziców i gdyby nie szybka interwencja Ginny, straciłaby również siostrę; ostatnią bliską osobę, jaka jej pozostała. Jednak Smok nie miał rodzeństwa, a na ojca prawdopodobnie nie miał co liczyć. Brązowowłosa odetchnęła cicho i podeszła do nich, klękając za blondynem. Cała złość na niego wyparowała z niej już w momencie, w którym zobaczyła pierwsze łzy na jego mlecznobiałych policzkach. Przytuliła się do jego pleców nie zważając na to, że natychmiast zaczął się wyrywać tak, jak ona wcześniej Zabiniemu.

- Zostawcie mnie wszyscy! Dajcie mi święty spokój! – krzyknął, szarpiąc się na wszystkie strony, chcąc w ten sposób pozbyć się uścisku, jakim obdarzyła go Granger. Ta jednak nie poddawała się.

- Mogę jej jeszcze pomóc, Draco, tylko musisz mnie do niej dopuścić! – krzyknęła, chcąc żeby ją usłyszał w swoim szaleństwie. Natychmiast zamarł i odwrócił się do niej przodem, układając dłonie na jej barkach. Potrząsnął nią mocno, przez co skrzywiła się nieprzyjemnie. Czuła, że zaczyna boleć ją głowa.

- Zrób to, dam ci wszystko co zechcesz, tylko uratuj moją matkę – błagał, a po jego policzkach nieustannie spływała coraz to nowa ilość łez. Hermiona uśmiechnęła się do niego smutno i pochyliła się, całując delikatnie jego usta. Wyglądał na takiego bezbronnego; jak małe dziecko we mgle, myślące że zaraz zobaczy przerażającego potwora.

         Odsunęła się od niego powoli i przysunęła bliżej Narcyzy. Przyjrzała jej się po raz ostatni i ignorując głośny, pełen gorzkiej rozpaczy krzyk Ginny, ułożyła swoją różdżkę na piersi, a na niej dłonie kobiety. Zacisnęła dłoń na rękojeści drewnianego przedmiotu i odwróciła się do przyjaciółek.


- Kocham was dziewczyny – powiedziała cicho, uśmiechając się do nich lekko. Weasley starała się wyrwać Teodorowi, jednak ten był dla niej zdecydowanie zbyt silny. – I ciebie też kocham Draco – dodała, jednak nie miała na tyle odwagi, żeby odwrócić się do niego przodem. Popatrzyła jeszcze tylko na Terrence’a, uśmiechając się do niego lekko, by po chwili zamknąć oczy. Wytarła szybko wierzchem dłoni samotną łzę, która spłynęła po jej policzku, zmywając część kurzu i brudu, po czym skupiła się na mrowieniu, rozchodzącym się od jej dłoni, aż po całym ciele…

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział Siedemnasty: " [...] nie jesteś nawet jej marną poróbką."



 Możecie być na mnie wściekli i zjechać mnie za wszystko od początku do końca - nic nie powiem.
Możecie tego nie czytać, albo powiedzieć, że jak na tak długa przerwę oczekiwaliście czegoś więcej - w cale nie będę miała o to pretensji.
Wiem, że po całości zawaliłam sprawę i że zwykłe przepraszam nie wynagrodzi wam tego, jak długo musieliście czekać na nowy rozdział, a teraz publikuję coś tak fatalnego. Prawda jest taka, że wściekłam się po tym, jak Word usunął mi całe opowiadanie od początku, bo rzekomo "było szkodliwe dla komputera". Olałam sprawę i dopiero teraz udało mi się odtworzyć rozdział, ale nawet w połowie nie podoba mi się tak jak tamten usunięty.
Prawda jest taka, że zamierzam skończyć z pisaniem fanfiction i zamierzam w końcu zacząć publikować 'coś swojego'. Nie wiem, ile jeszcze zajmie mi zamknięcie wszystkich spraw, związanych z tym, co teraz zrobię. Może rok, może trochę więcej. Postanowiłam po prostu doprowadzić wszystko do końca i dopiero wtedy zacząć myśleć nad czymś innym.
Nie zanudzam już was, bo wiem, że to i tak bez sensu.
Dobranoc,
Cave xoxo
__________________________________


         Hermiona już od kilku godzin biegała w tę i z powrotem, starając się jak najbardziej pomagać członkom Zakonu Feniksa. Z przyjaciółkami rozdzieliła się już dawno temu, nie miały innego wyboru. Mocny wybuch spowodował, że jedna z kamiennych ścian rozsypała się i musiały przednią uciekać, w efekcie czego już później się nie odnalazły. Miona nawet nie próbowała tego zrobić. Wiedziała, że to bez sensu. Zamieszanie na dziedzińcu było za duże, żeby miały na to jakiekolwiek szanse.

         Zmęczona ciągłą walką nie tylko ze Śmierciożercami, ale i z samą sobą, szatynka usiadła pod ogromnym kamieniem. Wiedziała, że nie powinna była tego robić, bo gdyby jeden z wrogów natrafił na nią, to nie miałaby szansy na ucieczkę, ale nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa. Nie miała już siły. Serce biło jak oszalałe, boleśnie obijając się o klatkę piersiową, a płuca piekły od przyspieszonego oddechu, jakby za chwile miało je rozerwać. Przełknęła ślinę, krzywiąc się mocno, ponieważ suche od kurzu, unoszącego się w powietrzu, gardło sprawiało wrażenie, jakby ktoś wbijał w nie miliony szpilek. Mocniej zacisnęła palce na różdżce, nieznacznie wyglądając ze swojego schronienia. Musiała być nadzwyczajnie ostrożna.

          Poczuła ukłucie w piersi, kiedy zobaczyła stosy martwych ciał i ruiny, jakie pozostały po jej ukochanej szkole. To właśnie w tym zamku przezywała zarówno swoje najszczęśliwsze jak i najgorsze momenty życia. To tutaj poznała swoje najlepsze przyjaciółki oraz jak się później okazało, miłość. Powstrzymała gorzkie westchnienie na samo wspomnienie o Draco. Chciałaby, żeby teraz był tutaj, obok niej i wspierał ją najlepiej jak tylko potrafi.

         Była pełni świadoma tego, że jest samolubna. Przecież chłopak mógł potrzebować pomocy z poważniejszego powodu niż głupia samotność, ale nie potrafiła zmienić swojego toku myślenia. W końcu wojna jest takim czasem, podczas którego należy najbardziej bać się o siebie, a nie o wszystkich dookoła. Uderzyła głową w kamień, który miała za sobą. Zdecydowanie zbyt długo przebywała ze Ślizgonami i niestety, dziewczynie udzieliło się ich bezsensowne myślenie. Była Gryffonką, do jasnej cholery! Przede wszystkim powinna martwić się o swoich przyjaciół, a dopiero w drugiej kolejności o siebie.

         Powoli wysunęła się ze swojego schronu i mieszając sie z tłumem walczących ludzi, ruszyła w kierunku wnętrza ruin. Zdziwiło ją to, że Harry, Ron, albo Sophie tak długo stamtąd nie wychodzą. Na pewno natknęli się na coś ciekawego, a ona przecież nie mogła przegapić takiej okazji. Ta chwila odpoczynku zdecydowanie była dla niej wręcz zbawienne.

- Drętwota! - krzyknęła, kiedy tylko dostrzegła mężczyznę w podeszłym wieku, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Mierzył prosto w nią, więc musiała się jakoś bronić, a do czarnej magii nie miała zamiaru się posuwać. Od tego byli inni. Ona chciała po prostu chronić swoją szkołę przed całkowitym zniszczeniem.

         Odetchnęła głęboko, ponownie ruszając przed siebie. Szybko jednak zawróciła, kiedy zauważyła tak dobrze znane jej blond włosy. Wiedziała, że obecność Malfoya w tym samym miejscy, co siostry Hermiony i jej przyjaciół nie może oznaczać niczego przyjemnego w skutkach. Szczególnie, kiedy Dracon przebywał ze swoimi dawnymi pachołkami. Miona była szczerze zawiedziona, widząc go w ich towarzystwie. Liczyła na to, że chłopak całkowicie zerwał ze swoim poprzednim życiem. Czy mogła mu zaufać, kiedy ten fakt nie był do końca prawdą?

         Zatrzymała się, kiedy Smok wszedł do pokoju życzeń. Nie mogła pójść za nim, przecież nie wiedziała, gdzie chciał się znaleźć. Zaklęła pod nosem, uderzając z całej siły stopą w podłogę. Syknęła, czując tępy ból, rozchodzący się po całej nodze. Powinna bardziej panować nad swoimi emocjami.

- Herm? - odwróciła się, słysząc delikatny głos Ginny. Uśmiechnęła się szeroko, wiedząc swoją rudą przyjaciółkę. Nie czekając na nic więcej rzuciła się w jej ramiona i mocno przytuliła do siebie. Jednak kiedy dziewczyna nie odwzajemniła uścisku szybko zorientowała się, że nie wszystko jest tak, jak powinno. Odsunęła od siebie pannę Weasley na długość ramion i zmierzyła badawczym spojrzeniem.

- Gin, możesz mi wytłumaczyć, co ci się stało? - zapytała przerażona wyglądem płomiennowłosej. Była jeszcze bledsza niż zazwyczaj, a z jej oczu zniknęły zadziorne iskierki. W dodatku była przerażająco zimna, jakby ktoś już ją zabił. Granger otworzyła szeroko oczy, zdając sobie sprawę z tego, co mogło ją doprowadzić do aż takiego stanu rozpaczy. - Ginny, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty skorzystałaś z tego, czego nauczył nas Syriusz! Do jasnej cholery, przecież to było niebezpieczne! - krzyknęła, przez co natychmiast została zgromiona spojrzeniem przez rudą.

- Ratowałam twoją siostrę, więc powinnaś mi być wdzięczna - syknęła, zaciskając dłonie w pięści. Pokiereszowana twarz Miony pobladła, a ona poczuła, jak ziemia osuwa jej się spod stóp. Nie chciała wierzyć w to, że Sophie coś sie stało, przecież zawsze była najlepsza w tym co robi! - Miona spokojnie, już wszystko jest dobrze. Na szczęście zareagowałam w miarę szybko, bo stałam tylko kilka metrów od miejsca, w którym dostała zaklęciem. Teraz jest już z Harry'm, i Ronem w pokoju życzeń, gdzie starają sie znaleźć jednego z ostatnich Horkruksów. Hermiona błagam cię, nie zemdlej mi tutaj.

- Wszystko w porządku Gin. Wszystko jest w porządku - wyszeptała dziewczyna, opierając się o ścianę. Nie mogła zemdleć, przecież wszystko było dobrze. Weasley zareagowała w odpowiednim momencie, dzięki czemu nie stało się nic złego.

- Hermiono, powinnyśmy się ruszać. Nie wolno nam stać w jednym miejscu, bo źle się to dla nas skończy.

- Wiem Ginny, ale zupełnie nie mam pojęcia, gdzie jeszcze możemy iść - wzdycha, ale rusza przed siebie, kiedy robi to jej przyjaciółka. - Wiesz, wydaje mi się, że jestem dzisiaj bezużyteczna. Wszyscy walczą w obronie Hogwartu, a ja nie potrafię wypowiedzieć jednego, głupiego zaklęcia. Nie potrafię kogoś zabić - kręci głową, krzyżując ręce na klatce piersiowej, ostrożnie schodząc po schodach. Domyśliła sie, że Gryffonka prowadzi ja proso do lochów. Może liczy na to, że znajdą tam Diabła?

- To nic złego, Miona. Pokazujesz tylko, że jesteś dobrym człowiekiem.

         Brązowowłosa nie odzywa się, nie chcą kontynuować tej rozmowy. Słowa Ginny nawet w najmniejszym stopniu nie zmieniły jej nastawienia do tego wszystkiego. Czuła, że nie do końca wywiązuje się ze swoich obowiązków względem ukochanej szkoły. Przecież nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy.

         Pokręciła głową, chcąc wyrzucić z niej niechciane myśli. Musiała skupić się nad tym, co dzieje się dookoła, bo w innym przypadku sama może strzelić sobie jakimś zaklęciem w głowę. Niepewnie złapała Ginny za dłoń, od razu oplatając jej palce swoimi. Potrzebowała pewności, że przyjaciółka w dalszym ciągu była obok niej. Uśmiechnęła się do siebie delikatnie, kiedy dziewczyna odwzajemniła uścisk.

~*~

         Po dojściu do lochów i zastaniu tam jedynie sterty gruzów, szybko wróciły na dziedziniec, gdzie walka w dalszym ciągu toczyła się w najlepsze Hermiona bała się, że działania wojenne nie skończą się, dopóki ostatni wojownik nie padnie trupem. Obawiała się również tego, że po stronie Zakonu było znacznie mniej walczących. Klęła na siebie w myślach za takie myślenie, ale nie potrafiła inaczej.

- Już świta - usłyszała delikatny głos przyjaciółki. Pokiwała głową jakby była w amoku i spojrzała pół przytomnym wzrokiem na niebo. Miała już tego wszystkiego dość, chciała to wszystko jak najszybciej zakończyć.

         W pewnym momencie poczuła, jak ktoś popycha ją i razem upadają na ziemię. Wydała z siebie zduszony krzyk, szeroko otwierając oczy. Różdżka, którą wcześniej wsadziła za pasek spodni, mocno wbiła się w prawe biodro dziewczyny, przez co z jej gardła wydobył się przeciągły jęk. Podniosła się na łokciach, mierząc zdziwionym wzrokiem Terrence'a, który z kolei chciał zabić ją spojrzeniem. Kątem oka zauważyła, że Weasley również nie uniknęła bliższego spotkania z podłożem.

- Czy ciebie do końca popierdoliło, Granger? - syknął Ślizgon, zgrabnie podnosząc się na równe nogi. - Jakbyście nie zauważyły, jesteśmy w samym centrum wojny, a wy obie wyglądałyście, jakbyście oglądały romantyczny zachód słońca nad jakimś pierdolonym morzem - dodał, rzucając jakimś niezidentyfikowanym dla nich zaklęciem w jednego ze zbliżających się do nich mężczyzn.

- Soko jesteś taki bohaterski, Higgs, mogłeś się postarać o jakiś łagodniejszy upadek - odpyskowała rudowłosa, również wkręcając się w wir walki. Hermiona wstała z ziemi, wydobywając różdżkę zza paska. Wiedziała, że jej zaklęcia, chociaż silne, nie przydadzą się na zbyt wiele, ale zmierzała przynajmniej stwarzać pozory. Nie chciała, żeby później zarzucono jej, że nie chciała bronić Hogwartu.

         Wycofała się powoli z powrotem do wnętrza szkoły, chcąc poszukać dla siebie jakiegoś innego zajęcia. Może przy odrobinie szczęścia trafi na grupkę zagubionych pierwszoklasistów, których niezwłocznie trzeba będzie objąć ochroną. Wiedziała, że zachowuje się jak tchórz i dokładnie tak się czuła, ale nie miała na to żadnego wpływu. Najwyraźniej była tchórzem.

- Nie tak szybko, Granger - zacisnęła szczęki, słysząc za sobą głos blondyna. Jego towarzystwa najmniej w tamtym momencie potrzebowała. - Nie uważasz, że akcja dzieje się gdzieś zupełnie indziej? - nie odezwała się nawet słowem, kiedy chłopak pociągnął ja za nadgarstek i przyparł swoim ciałem do ściany.

- Nie denerwuj mnie, Malfoy. Właśnie szłam sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, więc z łaski swojej złaź mi z drogi - przewróciła oczami, odpychając go od siebie. O dziwo, nie miała z tym większych kłopotów, więc już po chwili z powrotem szła przed siebie, bijąc się ze swoimi myślami.

- Nie wiem, kim jesteś, ale oddaj mi moją Granger, bo nie jesteś nawet jej marną poróbką - odwróciła się zdziwiona o sto osiemdziesiąt stopni. Uważnie obserwowała plecy odchodzącego chłopaka, wręcz wypalając w nich dziurę.

         Czy to jest właśnie to, czym stała się w związku z ostatnimi wydarzeniami? Swoją kopią? Ale dlaczego tylko on to zauważył? Owszem, udawała przed nimi wszystkimi, że wróciła do siebie, ale czy to oznacza, że Draco zna ją aż tak dobrze? Ile czasu w takim razie musiał spędzić na obserwowanie jej? Tak bardzo chciała poznać odpowiedzi na wszystkie te pytania. Już nic nie wiedziała. Była jednak pewna tego, co powinna w tamtym momencie zrobić. Przede wszystkim musiała pokazać sobie, że jest silna. Musiała pokazać jemu, że nie miał racji.

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział Szesnasty: "To na pewno byli Śmierciożercy."

Krótko, bo krótko, ale jest. Średnio mi się podoba, ale już trudno.
Zbliżamy się nieubłaganie do końca. Nie wiem, czy zrobię trzecią część. Szczerze powiedziawszy znudziło mi się już to opowiadanie, wam pewnie też...
Poza tym zaczęłam nowe opowiadanie i to właśnie na nim chciałabym się bardziej skupić, żeby wyszło lepiej niż to.
Możecie mówić, że jest wspaniałe i w ogóle, ale jak ostatnio przeczytałam je od początku do końca to wstyd mi, że zaczęłam coś takiego publikować. Pierwszy rok był całkowitą porażką. Błąd na błędzie i zupełny brak opisów...
Nie ważne.
Nie wiem co jeszcze. Chyba to wszystko.
Link do nowego opowiadania: http://stay-strong-granger.blogspot.com/ - komentarze mile widziane, prolog już jest.
Pozdrawiam, Cave xox
Jak ktoś ma snapa: zelekzmarsa
kik: MarsjankowyZelek
Twitter: @ZelekZMarsa
Ask: JesicaEvans
___________________________________________

         Hermiona szła przed siebie z nisko spuszczoną głową. Przed chwilą Harry, Ron i Sophie weszli do szkoły. Niedługo po tym zawyły chyba wszystkie alarmy, jakie znajdowały się w szkole. Właśnie wtedy zwołano wszystkich uczniów do głównej sali. Miała na sobie szatę Krukonów. Zaraz obok niej kroczył Draco, trzymając ją mocno za dłoń. Gdzieś w tłumie mignęła jej ruda czupryna przyjaciółki, ale później stwierdziła, że to na pewno tylko jej się wydawało. Przecież prawdopodobieństwo, że natknie się na nią tutaj wynosiło jeden do kilku set uczniów.

         Zacisnęła mocniej swoją dłoń na dłoni Dacona, kiedy weszli do Wielkiej Sali. Przed oczami przewijały jej się różne obrazy, związane tylko i wyłącznie z tym miejsce. To, jak weszła do środka pierwszego wieczoru w Hogwarcie, kiedy wróciła zaraz po tym, jak wybudziła się ze śpiączki i każde kolejne rozpoczęcie roku szkolnego. Chociaż jeszcze rok temu to wydarzenie miało miejsce, teraz wydawało jej się odległe jak nigdy dotąd. Westchnęła cicho, od razu karcąc się za to w myślach. Nikt nie powinien zwrócić na nią najmniejszej uwagi.

         Wszyscy w końcu zatrzymali się w miejscu. Dopiero wtedy nieznacznie podniosła wzrok i rozejrzała się po twarzach nauczycieli. Nawet profesor McGonagall była przerażona tym, co miało za chwilę się stać. A ta kobieta nigdy nie okazywała nawet strachu.

- Zebrałem was wszystkich, ponieważ w mieście widziano Harry ‘ego Pottera – po pomieszczeniu rozniósł się głos dyrektora, odbijający się echem od ścian. – Jeżeli ktokolwiek wie coś o nim, jest proszony o udzielenie informacji. W innym wypadku – zatrzymał się na chwilę, aby przejechać wzrokiem po wszystkich zgromadzonych – wyciągane będą konsekwencje – zakończył. Hermiona zabrała swoją dłoń od blondyna, kiedy Harry wyszedł na sam środek sali. Chwyciła różdżkę, zaciskając palce na jej rękojeści. Jeszcze nie moment na to, żeby się pokazać. Starała sobie wbić to do głowy, ale nie było to w cale takie łatwe, kiedy chciała jak najszybciej zakończyć to, co za chwilę miało się zacząć.

- Wydaje mi się, panie profesorze, że ja mógłbym powiedzieć coś ciekawego na temat Pottera – rzucił luźno. Jednak żyłka na jego czole doskonale wskazywała to, jak bardzo wściekły był, widząc przed sobą Snape ‘a.

         Po całej sali rozniosły się uczniowskie szepty. Harry i Severus mierzyli się nienawistnym spojrzeniem. McGonagall już dawno sięgnęła po różdżkę. Inni nauczyciele zrobili dokładnie to samo. Nikt już nie stał w sztywno ustawionych szeregach. Wszyscy chcieli dokładnie zobaczyć to, co zrobi dwójka, stojąca naprzeciwko siebie.

- Macie problem z ochroną wejść do Hogwartu – dodał szatyn. Poczuła uścisk na ramieniu. To Malfoy pociągnął ją na środek zaraz obok Złotego Chłopca. Widziała zdziwienie na twarzach uczniów, którzy im się przyglądali. Właśnie dlatego nabrała jeszcze więcej pewności siebie, niż miała jej dotychczas. W końcu uwielbiała efektowne wejścia.

- Widzę, że musimy przedsięwziąć mocniejsze środki eliminowania naszych wrogów – powiedział czarnowłosy i machnął różdżką, rzucając w Harry ‘ego zaklęciem. Ten w ostatnim momencie je odbił. Profesor McGonagall natychmiast znalazła się przed swoim dawnym uczniem. Hermiona również chciała zrobić duże kuku nauczycielowi, ale Draco w ostatnim momencie ją przed tym powstrzymał.

- My zajmiemy się kimś innym, Granger – powiedział tak, żeby tylko ona to usłyszała i wskazał skinieniem głowy na rodzeństwo Carrow. Kiwnęła w geście zrozumienia i bez ogródek machnęła różdżką, trafiając zaklęciem petryfikującym w kobietę. To samo chłopak zrobił z mężczyzną.

- Tchórz! – krzyk Minervy rozniósł się po sali, kiedy Snape wyleciał przez okno. Hermiona odwróciła się w kierunku drzwi wejściowych, w których stał Zakon Feniksa. Uśmiechnęła się do siebie szeroko. Już tak dawno nie miała okazji ich widzieć, przez co dopiero teraz zorientowała się jak bardzo za nimi tęskniła.

- Hermiono, musimy iść – Draco złapał jej dłoń i pociągnął ją w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali. Wszyscy biegali po korytarzu w te i z powrotem, nie zwracając uwagi na to, czy przypadkiem kogoś nie potrącili. Pierwszorocznych zaprowadzono do bezpiecznego miejsca. Granger podejrzewała, że po prostu odesłano ich do domów. Najprawdopodobniej kilku dorosłych Czarodziei transportowało się gdzieś z nimi. Jednak to nie czas, żeby się nad tym zastanawiać.

         Cały czas trzymając blondyna za rękę, podążyła za profesor McGonagall i panią Weasley, które wyszły na zewnątrz. Vice dyrektorka rzuciła nieznanym dziewczynie zaklęciem. Zmarszczyła brwi, kiedy na początku nic się nie stało. Jednak gdy tylko pierwszy, kamienny żołnierz zeskoczył ze ściany otworzyła szeroko oczy. Później następny i następny, a zaraz za nimi cała małą armia. Głosy z zewnątrz w ogóle do niej nie dochodziły. Po prostu patrzyła na nich, nie mogąc oderwać od nich spojrzenia.

- Panno Granger, chciałabym aby udała się pani na dziedziniec i właśnie tam broniła szkoły razem z pannami Weasley, Lovegood oraz Parkinson. Panów Malfoy’a, Zabini’ego, Nott’a i Higgs’a zapraszam ze sobą – Draco przyciągnął do siebie Hermionę i mocno pocałował.

- Do zobaczenia za chwilę – rzucił, odwracając się do niej plecami i odchodząc z przyjaciółmi za nauczycielką.

- Nie wiem, czy tak za chwilę – mruknęła do siebie, dotykając delikatnie ust palcami. Słysząc nawoływanie Ginny odwróciła się tyłem do wejścia do szkoły i podbiegła do swoich przyjaciółek.

         Wyciągnęła w górę dłoń z różdżką. Zaczęła rzucać zaklęcia obronne tak, jak kilkoro dorosłych. Uczniowie stanęli dookoła nich i uważnie im się przyglądali. Nie zwracała na nich najmniejszej uwagi. Była zbyt zajęta wykonywaniem swojej części zadania. Patrzyła prosto w czarne niebo, przecinane blaskiem kolorowych smug, powstałych w wyniku wypowiadania uroków. W jej głowie przez cały czas przewijała się tylko jedna myśl – musi uratować swoje ukochane miejsce na ziemi. Nie może od tak po prostu pozwolić mu przestać istnieć. Nie przez jakiegoś szaleńca.

         Opuściła w końcu rękę, podchodząc do Ginny, która przyglądała się uważnie swojej różdżce. Jednak kiedy zauważyła, że ktoś przy niej stoi, podniosła głowę i posłała delikatny uśmiech przyjaciółce. Chciała w ten sposób jakoś podnieść ją na duchu. W najmniejszym stopniu – udało jej się.

- Ginny to za chwilę się zacznie. Ja… ja się boję – brązowowłosa odwróciła głowę w kierunku profesor Babbling, wpatrującą się w niebo. Nie chciała spojrzeć na przyjaciółkę, ponieważ wstydziła się swojej słabości, za którą tak bardzo się nienawidziła.

- Herm, tylko głupiec nie bałby się dzisiejszej nocy. Wszyscy, nawet duchy, są spanikowani. Jeżeli mi nie wierzysz, to popatrz na prawie bezgłowego Nicka. Ten to już w ogóle oszalał. Raz wlatuje do zamku, raz przemieszcza się pomiędzy wszystkimi i cały czas krzyczy coś niezrozumiałego – ruda za wszelką cenę chciała przywrócić Granger pewność siebie, którą w znacznym stopniu utraciła w dworze Malfoy ‘ów. To, co działo się przed bitwą było tylko namiastką tego, co normalnie potrafiła zrobić, zanim trafili do twierdzy Voldemorta.

- Ginny patrz, tam na górze – oczy panny Granger otworzyły się szeroko. Skierowała we wspomnianym przez siebie kierunku. Ludzie. Cała masa ludzi, ubranych na czarno gromadziła się na wzgórzu niedaleko szkoły. To na pewno byli Śmierciożercy.

         Pansy i Luna podeszły do swoich przyjaciółek, kiedy zauważyły, że uważnie czemuś się przyglądają. Bez słowa spojrzały w tamtym kierunku. Po plecach jasnowłosej przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Mocniej zacisnęła dłoń na rękojeści różdżki i spuściła głowę, zaczynając mocno zastanawiać się nad tym, co chodziło jej po głowie już od jakiegoś czasu. Wcześniej uznała to za głupi pomysł, ale teraz jest inaczej.

- Powinnyśmy się rozdzielić – powiedziała nagle, zwracając tym samym uwagę przyjaciółek na siebie. – Po dwie. Jeżeli pójdziemy w inne strony, to istnieje większe prawdopodobieństwo, że uda nam się komuś pomóc.

- Właśnie tak powinnyśmy zrobić – mruknęła Hermiona i złapała dłoń Kurokonki. – Powodzenia dziewczyny – rzuciła za sobą i pociągnęła pannę Lovegood w kierunku wejścia do szkoły. Chciała bronić jej od wewnątrz i przy okazji szukać ostatnich trzech Horkruksów, które pozostały im do zniszczenia.

- Miona zobacz, tam jest Harry! – krzyknęła blondynka, wskazując różdżką na Wybrańca. Gryfonka natychmiast zwróciła w jego kierunku. Może ma jakieś nowe informacje, których ona nie może nie dostać?

- Potter! – krzyknęła, przez co czarnowłosy zatrzymał się w miejscu i popatrzył na dwie nastolatki, podnosząc wysoko jedną brew.

- Słucham cię Hermiono? Jeżeli chodzi o Sophie, to zeszła razem z Ronem do Komnaty tajemnic.

- Doskonale wiesz, że nie chodzi o moją siostrę. Zniszczyliście tego Horkruksa? Macie już jakieś wskazówki, jeżeli chodzi o następnego? Masz mi wszystko powiedzieć – dziewczyna zaczęła wyrzucać z siebie pojedyncze zdania z prędkością karabinu maszynowego. Chciała wyciągnąć z chłopaka możliwie jak najwięcej informacji. Szatyn westchnął ciężko. Mógł od razu się domyśleć, że nie pozbycie się jej tak łatwo.

- Udało nam się zniszczyć Horkruksa. Kolejny jest gdzieś tutaj, w Hogwarcie. Nie wiem co to, ale wiem, że ma jakiś związek z Roweną Ravenclaw. Widziałem herb jej domu, kiedy Voldemort znów wszedł do mojego umysłu – mruknął, rozglądając się dookoła. – Długa historia – dodał, kiedy dziewczyna otworzyła usta, żeby zapytać najprawdopodobniej o ostatnie, co do niej powiedział.

- Może chodzi o diadem Rweny – odezwała się cicho Luna, niepewna tego, czy może im przerwać. Nie chciała zdenerwować Harry ‘ego, a już tym bardziej Hermiony. Przecież miała spędzić z nią, kto wie, może nawet resztę swojego życia.

- Luno, nie wiem czy zabawa w legendy jest teraz na miejscu. Ja naprawdę muszę jak najszybciej znaleźć to cholerstwo i zniszczyć je – syknął Wybraniec, zwężając powieki do nienaturalnych rozmiarów. Chciał jak najszybciej pozbyć się tych dwóch, a one w cale nie chciały zostawić jego.

- Nikt cię nie nauczył, Potter, że jak rozmawiają to nie należy się wtrącać, bo to nie kulturalnie? – mruknęła z przekąsem Gryfonka, po czym zwróciła się do Lundy. – Wiesz może, gdzie znajduje się ten cały diadem?

- Niestety on gdzieś zaginął. Szukali go bardzo długo i pewnie dalej szukają, ale nikt od wielu lat go nie widział – powiedziała smutno, spuszczając głowę. Harry westchnął ciężko, przewracając oczami.

- Czyli znaleźliśmy kolejnego Horkruksa. Teraz trzeba się tylko zastanowić, gdzie on może być – mruknął Złoty Chłopiec, podnosząc głowę, kiedy ktoś zaczął na górze głośno krzyczeć.

- Powinniśmy iść do Szarej Damy. W końcu Helena była córką Roweny i jako ostatnia widziała, co stało się z diademem – oczy panny Lovegood otworzyły się szeroko, a dłonie zaczęły kreślić przypadkowe wzorki w powietrzu.

         Hermiona uśmiechnęła się do siebie blado, ale ten wyraz twarzy prawie natychmiast został zmieniony przez diametralnie inny. Wypuściła z dłoni różdżkę, która upadła jej pod stopy. Sama opadła na kolana, wplatając palce we włosy i zaczynając mocno za nie ciągnąć. Ból, który rozszedł się we wnętrzu jej głowy był nie do wytrzymania. Wszystkie obrazy, które pamiętała jeszcze z Malfoy Manor zaczęły przewijać jej się przed zaciśniętymi oczami. Wszystkie uczucia powróciły. Głośny krzyk wydarł się z gardła dziewczyny. A potem ten głos. Jego głos, który tak bardzo nienawidziła.

„Przyprowadźcie wybrańca, a będziecie bezpieczni. Macie dwie godziny. Przyprowadźcie Wybrańca.”

- Miona! – otworzyła szeroko, biorąc głęboki oddech. Nawet nie zauważyła, kiedy przestała oddychać. Podniosła zdezorientowany wzrok na przyjaciółkę. – Wszystko w porządku? Słyszałaś to? Harry natychmiast poszedł do Heleny.


- Luna, zostajemy tutaj czy idziemy do góry? – zapytała po chwili milczenia, nie odpowiadając na pierwsze pytanie przyjaciółki. Nie było w porządku i na pewno nie będzie, dopóki to wszystko się nie skończy.